Poradnik domowy kilera to nie przewodnik dla zdesperowanych gospodyń domowych. To niebezpiecznie wciągająca opowieść drogi, w której trup ściele się gęsto, a kobiety są zabójczo piękne.
Kosmopolityczna opowieść o problemach tożsamości, ludzkim przeznaczeniu i walce obecnych w nas pierwiastków dobra i zła, okraszona hektolitrami czarnego humoru.
Tomislav Bokšić, weteran wojny na Bałkanach, znany pod pseudonimem Toxic, staje w obliczu odwiecznego dylematu płatnego zabójcy: żyć czy dać żyć? Po nieudanej akcji desperacko ucieka przed FBI. Przez przypadek trafia do ortodoksyjnej rodziny na Islandii w przebraniu telewizyjnego kaznodziei z południa Stanów. Na ulicach Reykjaviku na każdym kroku czeka go prawdziwy szok kulturowy. Plac w centrum miasta przypomina raczej opuszczony parking, domki są malutkie, brakuje zgiełku, broni, gangów. Trudno uwierzyć, że imprezuje tu sam Quentin Tarantino. Ludzie noszą dziwaczne imiona i mówią niezrozumiale. Pewne cechy okazują się jednak ponadnarodowe…
Poradnik domowy kilera to szalenie zabawna komedia pomyłek, wartka opowieść o losach twardziela o miękkim sercu, a jednocześnie poruszający obraz przemocy i wojny. To także barwny portret egzotycznej Islandii autorstwa jednego z najbardziej poczytnych islandzkich pisarzy, twórcy bestsellerowego 101 Reykjavik.
Hallgrímur Helgason
Poradnik domowy kilera. Jak przestać zabijać i wziąć się za zmywanie garów
przełożyła Justyna Burzyńska
wydawnictwo słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010
ISBN 978-83-7453-967-8
248 stron,
format 127×197 mm,
oprawa broszurowa
Cena detaliczna: 34 zł
Premiera: 9 czerwca 2010
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niestety narobiłem sobie kłopotów. Po raz pierwszy we wzorowej dotąd karierze. Siedzę w służbowym samochodzie, który pędzi przez Williamsburg Bridge. Za plecami mam Manhattan, w uszach głos Munity, w głowie jej ciało, a przed oczami olbrzymi świński kark kierującego wozem Radovana. Jego głowa stanowiłaby wyzwanie nawet dla bardzo dużego kalibru. Słońce wisi nisko nad Manhattanem; drapacze chmur rzucają długie cienie na gładką taflę rzeki.
– Będę za tobą tęsknić, kotku – szepcze ze swojego biura na dwudziestym szóstym piętrze Trump Tower. Dwa lata temu zaczynała na parterze. Wszystko osiągnęła sama, bez niczyjej pomocy. Taka właśnie jest moja Munita. Nie można jej nie lubić. W głosie ma coś z Hinduski, ale akcent, bez dwóch zdań, z Peru. Jej matka pochodziła z Bombaju i to dzięki niej Munita ma cudownie oliwkową skórę. Za ten jeden miękki dotyk człowiek byłby gotów wybrać się na biegun północny wózkiem golfowym. Z Georgem W. Bushem za kółkiem.
– Ja też – odpowiadam, który to już cholerny raz zastanawiając się, czy mój angielski jest w stu procentach poprawny. Chyba jednak mam rację. Ja też będę za sobą tęsknił. Będę tęsknił za moim pięknym życiem w tym pięknym mieście.
Jestem na wygnaniu. Muszę zniknąć na jakiś czas. Co najmniej pół roku. Na bilecie mam wydrukowane: Nowy Jork – Frankfurt – Zagrzeb. Plus podpis Dikana. Skruszony, wczołgam się pod maminą spódnicę z pistoletem w zębach. I fucked up. Spierdoliłem, mamo. Albo ktoś spierdolił. Zlecenie numer 66 było niewypałem. Nie zrozumcie mnie źle. Klient dostał kulkę czysto, sucho i pewnie, ale musiałem ostro kombinować w związku z tym, co stało się później. Niepozorny wąsaty Polak okazał się wąsatym agentem FBI. Dziecinnie proste zabójstwo w biały dzień okazało się nocnym koszmarem. Zabrałem ciało klienta na wysypisko w Queens, wyrzuciłem na stertę podróbek Levisów i, po krótkiej ceremonii pogrzebowej, przykryłem jego szpetną twarz postrzępionym parasolem z logo Pepsi Max. W drodze do samochodu zauważyłem kilku kolesi, którzy spóźnili się na ekologiczny pogrzeb swojego przyjaciela. Moje stare chorwackie serce przestroiło się z dostojnego walca na death metal. Odwróciłem się szybko i przez następne dziesięć minut biegłem niczym płotkarz na olimpiadzie dla puszystych, kierując się cały czas w stronę rzeki i przedzierając przez hałdy odpadów, jakie Nowy Jork zawdzięcza około sześciu tysiącom nuklearnych rodzin. W końcu znalazłem schronienie w przeżartym rdzą kontenerze wypełnionym starymi pluszowymi misiami z nadwagą, które na dodatek pachniały pieczonym serem. I to właśnie z nimi przyszło mi spędzić noc, bo federalne mendy zabezpieczyły teren w promieniu kilometra. Była to bezsenna noc pod znakiem panoramy Manhattanu, zimnego kontenera i zalatujących serem pluszaków. Zapach jedzenia działa na pusty żołądek jak perfumy na wygłodniałe przyrodzenie.
Ranek przywitał mnie pięknym widokiem świateł wydobywających z mroku siedzibę ONZ – okno po oknie – odbijających się na pofalowanej powierzchni East River. Do wschodu słońca było jeszcze daleko. Pomyślałem sobie, że każde państwo na Ziemi ma tam swoje biuro, w którym światło automatycznie włącza się dokładnie w tym samym czasie, kiedy słońce wschodzi nad jego odległymi granicami. Tej nocy obejrzałem sto pięćdziesiąt sześć wschodów słońca. Pierwsze promienie sto pięćdziesiątego siódmego zastały mnie już w rzece. Lodowaty prąd przeniósł mnie na kolejne śmietnisko, gdzie z trudem wyplątałem się z pajęczyny lin i kabli.
U wylotu Midtown Tunel złapałem taksówkę. Kierowca zaczął robić mi problemy ze względu na ociekające wodą ubranie. Wyjąłem zatem pistolet. W ułamku sekundy byłem suchy i gotowy do drogi.
W podróży Toxic będzie się przedstawiał jako Igor Ilicz. Tym razem urodziłem się w 1971 roku w Smoleńsku. Rodziłem się już wielokrotnie w najróżniejszych miejscach na świecie. Raz nawet trafił mi się niemiecki paszport, dzięki któremu zyskałem szczęśliwe dzieciństwo w ówczesnej stolicy, Bonn. Zadbałem nawet o to, żeby przejechać przez miasto i wymyślić trochę sielankowych wspomnień. Ojciec, Dieter, był dozorcą w ambasadzie rosyjskiej, a matka, Ilse, pracowała jako kucharka w amerykańskiej. Każdą noc przepełniała groza zimnej wojny, a ja byłem jak Berlin – z murem między oczami. Chociaż nie jestem aktorem, lubię co jakiś czas dostać nowe życie. Można na chwilę odpocząć od samego siebie. Ta część mojej pracy zawsze sprawiała mi dużo przyjemności. Z wyjątkiem jednego weekendu w 1999, który spędziłem jako Serb. Naprawdę chciałem się wtedy zabić.
Mimo że każą mi rodzić się w różnych miastach, zazwyczaj jest to ten sam rok. 1971. Być może dlatego, że jest to mój prawdziwy rocznik. Urodziłem się na dzień przed zdobyciem przez Hajduka upragnionego tytułu mistrzowskiego, po dwudziestu latach starań. Mój ojciec – zagorzały fan piłki nożnej – wierzył, że to ja przyniosłem mu szczęście, i nazywał mnie „mistrzuniem”.
Autostrada wije się przez Brooklyn. Niemal z łzami w oczach oglądam wszystkie mijane billboardy. Naprawdę nie chcę opuszczać tego miasta. Na jednym z tablic widnieje napis: „Najświeższe doniesienia zawsze o 19.00 – WAB-TV Nowy Jork”. Trzy dni z rzędu pokazywali tam moją twarz. „…znany w przestępczym półświatku pod pseudonimem Toxic”. Jednak zawsze była to zaledwie kilkunastosekundowa wzmianka. Nie jestem sensacją na miarę seryjnego mordercy miesiąca. Ci kolesie z dnia na dzień stają się celebrytami, podczas gdy mężczyźni i kobiety pracujący latami, w pocie czoła, w przemyśle likwidacji materii organicznej są wspominani jedynie mimochodem. Ciekawe, że tak materialne społeczeństwo, przeliczające wszystko na pieniądze, pada do stóp nie profesjonalistom, ale amatorom. Chyba nigdy tak naprawdę nie zrozumiem tego kraju. Kocham Nowy Jork, ale zupełnie nie ogarniam całej reszty.
Utwór | Od |
1. Inne historie | gaba |
Utwór | Od |
1. W bezkresie niedoli | ladyfree |
2. było, jest i będzie | ametka |
3. O Tobie | ametka |
4. Świat wokół nas | karolp |
5. Kolekcjonerka (opko) | will |
6. alchemik | adolfszulc |
7. taka zmiana | adolfszulc |
8. T...r | kid_ |
9. przyjemność | izasmolarek |
10. impresja | izasmolarek |
Utwór | Od |
1. Sprzymierzeniec | blackrose |
2. Podaruję Ci | litwin |
3. test gif | amigo |
4. Primavera_AW | annapolis |
5. Melancholia_AW | annapolis |
6. +++ | soida |
7. *** | soida |
8. Góry | amigo |
9. Guitar | amigo |
10. ocean | amigo |
Recenzja | Od |
1. Zielona granica | irka |
2. Tajemnice Joan | wanilia |
3. Twój Vincent | redakcja |
4. "Syn Królowej Śniegu": Nietzscheańska tragedia w świecie baśni | blackrose |
5. Miasto 44 | annatus |
6. "Żywioł. Deepwater Horizon" | annatus |
7. O matko! Umrę... | lu |
8. Subtelność | lu |
9. Mustang | lu |
10. Pokój | martaoniszk |