Rzadko mamy do czynienia w Polsce z kinem belgijskim. Wydawałoby się więc, że jeśli już któryś tamtejszy film trafi do naszej dystrybucji, to będzie to dzieło niejako eksportowe, wyjątkowe, najlepsze z najlepszych. Tak było w przypadku „W kręgu miłości”, gorąco przyjętego na całym świecie dramatu rodem właśnie z Belgii. Tymczasem, właśnie do polskich kin weszło „O matko! Umrę…” Xaviera Serona i naprawdę ciężko powiedzieć o tym filmie coś dobrego.
Główny bohater, Michel (Jean-Jacques Rausin), to 37-letni wieczny chłopiec zmuszony opiekować się chorą na nowotwór matką (Myriam Boyer). Gdy akurat nie wizytuje w rodzinnym domu, Michel wygłupia się ze swoimi kolegami z pracy ze sklepu z AGD lub spędza czas z dziewczyną Aurelie (Fanny Touron). Życie upływa mu raczej próżniaczo, aż do momentu gdy jego matka nagle zaczyna czuć się lepiej. Z tajemniczych przyczyn pogarsza się za to stan zdrowia Michela.
Wszystko wskazuje na to, że Xavier Seron chciał nakręcić komediodramat. Umiejętnie zbalansować poważne treści i wesoły nastrój. Niestety, wyszedł z tego kompletny miszmasz. „O matko! Umrę” oferuje slapstickowy humor, sceny naprawdę obrzydliwe i walkę z urojonym rakiem. Wszystko to w czarno-białych barwach i w rytm do niczego tu niepasującej elektronicznej muzyki.
W zasadzie jedyne, co w filmie zasługuje na uwagę to kreacja Jean-Jacques’a Rausina. Jego Michel potrafi być ciepły i głupawy, opiekuńczy i porywczy. Rausin odkrywa się przed widzem, obnaża, pada i powstaje w idiotycznie skonstruowanych gagach, ale na próżno. Nie jest w stanie uratować filmu, który dodatkowo, z zupełnie niezrozumiałych przyczyn, okraszony jest biblijnymi motywami.
„O matko! Umrę…” to film w zasadzie dla nikogo. Ani zabawny, ani mądry, ani rozrywkowy. Seronowi na dobre wyszłoby zdecydowane postawienie na któryś z gatunków filmowych, bo w finalnym kształcie jego film niczego sobą nie reprezentuje. Do zapomnienia.
Dodaj artykuł do:
(dodano 28.09.16
autor:
lu)
Tagi: Xavier Seron; O matko! Umrę...; film; recenzja; Marcin Luszniewicz