Poniżej przeczytacie pierwszy rozdział książki „Moja chińska babcia”. Autorem powieści jest Lars Saabye Christensen.
1
– Ten zegar jest jakiś dziwny.
Mówi tak mój ojciec. Siedzę przy jego łóżku, na którym leży i umiera. Ma prawie dziewięćdziesiąt lat. W zagłębieniu szyi widać plaster z morfiną, nie większy od kawałeczka papieru, jakie nasi ojcowie przyklejali sobie, kiedy się skaleczyli przy goleniu, to znaczy zanim upowszechniły się maszynki elektryczne, pod koniec lat pięćdziesiątych, i również w tym czasie przyjeżdżała do nas w odwiedziny z Kopenhagi babcia, matka ojca, na ogół latem, mówiła, że najbardziej lubi Oslo właśnie o tej porze, powietrze, widoki, ludzi. Bywało, że przywoziła nam jakieś prezenty, na ogół coś do jedzenia, coś słodkiego, coś duńskiego, landrynki, czekoladki, czekoladę, dlatego wydawało nam się, że przybywa z innego świata, i w moich oczach to się wciąż nie zmienia. Kiedyś przywiozła ze sobą także gruby brulion oprawiony w niebieski plastik; na okładce napisane było Rok za rokiem, a w środku Memoriał. Zwięzły porównawczy diariusz na 5 lat do odnotowywania wydarzeń godnych zapamiętania. To musiało być w roku 1960, tym samym, w którym zacząłem chodzić do szkoły powszechnej. Najczęściej jednak to my jeździliśmy do babci, płynęliśmy „duńskim” promem albo jechaliśmy samochodem marki Volvo Duett, który nazywaliśmy Autem Mleczarza, ale to było nieco później, bo ojciec zrobił prawo jazdy dopiero w 1963 roku, chociaż już dawno miał uprawnienia na motocykl, egzamin zdał w wojsku, w Viborgu, gdzie służył w korpusie inżynieryjnym, i za każdym razem, gdy dostawał przepustkę, jeździł do Kopenhagi swoim royal enfieldem, pozostawionym przez Anglików, na który wszyscy mówili Royal Enfold, czyli Królewska Głupota, bo przecież w Danii większość rzeczy była królewska pod takim czy innym względem. Motocykl miał boczną przyczepkę, a kiedy pojawiła się moja matka – tuż po wojnie pracowała jako au pair u pewnego hurtownika w drogiej dzielnicy willowej wzdłuż Strandveien nazywanej Pasem Whisky – ona jako jedyna miała prawo do tej przyczepy wsiąść. Potrafię sobie to wyobrazić, ale mimo wszystko nie takich ich znam, znam ich od innej strony, poza tym jest oczywiste, że to wspomnienie sprzed mojego czasu, utworzone na podstawie pojedynczych zdjęć i zdarzeń, o których oni sami opowiadali, lecz o tym okresie, o zaręczynach, mówili mało, byli dyskretnymi ludźmi, strzegli swojej prywatności, także przede mną: pełnym gazem po prostych duńskich drogach, prawdopodobnie wzdłuż wybrzeża, w stronę Hornbæk, gdzie rodzina miała dom na wsi, szale powiewają im za plecami, skórzane kurtki, ojciec nosi kask, ale matka ma tylko czapkę albo kapelusz, czarny męski kapelusz, od czasu do czasu musi go mocno przytrzymywać, rękawiczki, ciemne okulary, twarze, które jaśnieją, które lśnią. Ich młodość jest mi absolutnie obca. Ale mimo to wyobrażam sobie tę ich wolność bez najmniejszej skazy, nieograniczoną i beztroską, nawet wojna się skończyła, a przy tej okazji myślę sobie, że to właśnie tę wolność odbierają rodzicom dzieci w momencie przyjścia na świat. Z willi przy Julianehåbsvej, gdzie mieszkała babcia, pamiętam głównie chińskie przedmioty: kufry, broń, dywany, wazony, figurki, krzesła, nadające wnętrzu charakter jak ze snów, który wraz z obcym zapachem ziół, suszonych płatków róż czy perfum, a może czegoś innego, z zapachami, których nie potrafiłem określić, kojarzył mi się i ciągle mi się kojarzy z innym światem. I właśnie owego innego, drugiego świata usiłowałem dosięgnąć w całej swojej twórczości. Ojciec ma na myśli zegar na krótszej ścianie. Uważa, że jest dziwny. Ja też nie mogę pojąć, dlaczego tam wisi.
– Poprosić, żeby go zdjęli?
– Dlaczego?
– Pomyślałem, że może ci przeszkadza.
– Dlaczego miałby mi przeszkadzać?
– No, to ty powiedziałeś, że jest…
Ojciec mi przerywa, prawie ze złością:
– A ty tego nie widzisz?!
Próbuję się śmiać.
– Że jestem poza godzinami odwiedzin?
– On źle chodzi!
– Tak? Jesteś pewien?
Patrzę na swój zegarek. Wskazuje wpół do czwartej, tak samo jak zegar na ścianie. Moje godziny są w zgodzie z czasami świata. Ja chodzę dobrze. To ojciec się myli. Tak czy inaczej, oburza mnie, że umierając, musi leżeć i patrzeć na ten przeklęty zegar, jakby ktoś miał ochotę mierzyć mu czas w takim stanie. Śmierć i tak zawsze oznacza rekord osobisty, wszystko jedno, jak daleko czy jak blisko się zajdzie. W szpitalach zegary są niepotrzebne, podobnie lustra. Chcę coś z tym zrobić. Przynajmniej tyle mogę. Ale ojciec mnie uprzedza:
– Przecież on idzie do tyłu!
– Aż tak źle chyba nie jest.
Natychmiast żałuję, że to powiedziałem. Jeżeli ojciec widzi to w ten sposób, nie mam żadnego powodu, by wątpić w jego słowa. To by było nieprzyzwoite. Chcę najlepiej jak potrafię chronić jego prawdę, chociaż ona wydaje się wręcz dostosowana do mnie, dlatego nieprawdziwa. Nie wiem tylko, jak mam to powiedzieć. Rzadko czy wręcz nigdy nie rozmawialiśmy o moim pisaniu, ojciec czytał rzecz jasna moje książki, lecz rzadko lub wręcz nigdy ich nie komentował. Może teraz jest okazja. Mógłbym powiedzieć coś o tym, że pisanie, tworzenie literatury pięknej jest podobnym zegarem, anachronicznym, spóźnionym, często zatrzymanym w przypadkowym punkcie między godzinami, a jest tak zwyczajnie dlatego, że tekst ma objąć więcej niż mój własny czas, dlatego znanie się na zegarku, jak się mówiło w dzieciństwie, nie wystarcza. Mógłbym przy tej okazji wspomnieć także zegarmistrzów z Drammensveien, mieli swoje zakłady jeden przy drugim naprzeciwko parku Zamkowego, ojciec zabrał mnie do jednego z nich i wtedy dostałem swój pierwszy zegarek, o ile dobrze pamiętam, to był jedyny raz, kiedy gdzieś mnie zabrał, byliśmy sobie bliscy, lecz tę bliskość okazywaliśmy rzadko albo wręcz nigdy. Nie o tym chcę mu przypominać. Nie mam takiego zamiaru. Raczej powiem, że to ci zegarmistrze zainspirowali mnie do napisania mojego pierwszego wiersza, to znaczy wiersza, który mogłem uważać za swój, wyłącznie swój, bo o tym, co zobaczyłem wtedy, nikt inny oprócz mnie nie mógł napisać. Stałem więc przed witryną jednego z zegarmistrzów na Drammensveien i nagle zobaczyłem, że każdy z zegarów na wystawie wskazuje inny czas. Ujrzałem to nagle, jakby jednym haustem, dlatego ten widok można porównać do czegoś w rodzaju wizji, miałem wtedy dwanaście lat, ale tu, w szpitalu Diakonhjemmet latem 2009 roku, czterdzieści pięć lat później, wciąż mam wyraźnie przed oczami witrynę zegarmistrza i przychodzi mi do głowy myśl, że pisanie i łoże śmierci łączy czas. Mówię:
– Opowiedz mi o Chinach.
(…)
Utwór | Od |
1. Inne historie | gaba |
Utwór | Od |
1. W bezkresie niedoli | ladyfree |
2. było, jest i będzie | ametka |
3. O Tobie | ametka |
4. Świat wokół nas | karolp |
5. Kolekcjonerka (opko) | will |
6. alchemik | adolfszulc |
7. taka zmiana | adolfszulc |
8. T...r | kid_ |
9. przyjemność | izasmolarek |
10. impresja | izasmolarek |
Utwór | Od |
1. Sprzymierzeniec | blackrose |
2. Podaruję Ci | litwin |
3. test gif | amigo |
4. Primavera_AW | annapolis |
5. Melancholia_AW | annapolis |
6. +++ | soida |
7. *** | soida |
8. Góry | amigo |
9. Guitar | amigo |
10. ocean | amigo |
Recenzja | Od |
1. Zielona granica | irka |
2. Tajemnice Joan | wanilia |
3. Twój Vincent | redakcja |
4. "Syn Królowej Śniegu": Nietzscheańska tragedia w świecie baśni | blackrose |
5. Miasto 44 | annatus |
6. "Żywioł. Deepwater Horizon" | annatus |
7. O matko! Umrę... | lu |
8. Subtelność | lu |
9. Mustang | lu |
10. Pokój | martaoniszk |