„Międzyrzecz” Piotr Ibrahim Kalwas

Wkrótce ukaże się książka Piotra Ibrahima Kalwasa pt. „Międzyrzecz”.

Siódma książka Piotra Ibrahima Kalwasa jest opowieścią o zwodniczej naturze znaków, wśród których człowiek porusza się przez całe życie, wśród których błądzi, przez które cierpi i których pożąda, sam stając się takim znakiem-rzeczą w picatriksie świata. I sam, jak inne znaki, budzi u jednych fascynację, a wstręt bądź nienawiść u innych.

„Międzyrzecz” nie ma w sobie nic z nudnego traktatu. Kipi od emocji i uczuć: lęk, groza metafizyczna, patos spotykają się w niej z zachwytem urodą świata i dziecięcym pragnieniem niespodzianki i gry. Zapewnia więc rozmaitość doznań w pasjonującej podróży przez wielorakie stany ducha, czasy i krainy; symbole święte bądź przeklęte, znane z kultury judaistycznej, arabskiej i chrześcijańskiej, prowadzą w niej ze sobą dialog, szukają harmonii, która jednak rozpada się raz po raz, oscylując między apokalipsą, a kabałą.

Opowieść, wzbogacona przez ilustracje, staje się rodzajem labiryntu, próbą rozwiązywania zagadki życia i śmierci, wierności i zdrady; szyfrem ludzkiego losu.

Przedstawiamy fragmenty, cytując za stroną wydawnictwa JanKa, które wyda owe dzieło:

Po lewej były chyba drzwi do klatki schodowej, prowadzącej do ganku na dole, po prawej ogromny salon numer osiemnaście, potem kuchnia i znowu zanurzyłem się w ciemnym korytarzu, tym razem bardzo szerokim, pełnym zamkniętych i otwartych drzwi. Wszystko skrzypiało, skrzeczało, płakało. Tak, wyraźnie słyszałem płacz dobywający się ze szczelin, dziur i szpar. To wiatr, to tylko wiatr. Nagle stanąłem jak wryty.
- Co to jest?
Znalazłem się tuż za kuchnią, w ostatnim korytarzu, nad drzwiami był numer dwadzieścia dwa. Uniosłem nieco świecznik. Twarz. Twarz kobiety otoczona splątanymi wężami zastygła w niewypowiedzianym przerażeniu. Och, tak... dzieciństwo, tak... widziałem to dawno, dawno temu, płakałem strasznie, trząsłem się, pamiętam, biegłem i krzyczałem, szukałem mamy... Teraz też chyba krzyknąłem, nie jestem pewien, już nie pamiętam. Ale na pewno, tak jak wtedy, zacząłem biec w kierunku podwójnych drzwi na prawo, świecznik zamigotał i przygasł na chwilę od pędu powietrza, znowu znalazłem się w wąskim korytarzu, potem wpadłem do pomieszczenia przypominającego salonik, tam znów drzwi kilkoro, numery, numery na kartonach, jeden z nich miał numer dwadzieścia cztery.
On już krzyczał na dole, walił laską, wzywał mnie. Huczał sztorm, deszcz tłukł wściekle o dach. Zbiegłem na dół. Johan siedział w fotelu, pochylony nad rozkręconym starym zegarem. Pięknym, z figurkami czterech cherubinów. Obok leżał sporych rozmiarów płaski kamień z wyrytymi dwoma zachodzącymi na siebie kołami. I to ptasie pióro. Długie, białe pióro. Dziwne, ale jego marynarka była teraz szara. Dałbym głowę, że kiedy ujrzałem go po raz pierwszy, była biała. Może to zmęczenie. Na mój widok podniósł głowę.
- Zamknąłeś i otworzyłeś?
- Tak.
Ujął lupę, pochylił się znowu nad rozłożonym na części zegarem. Przez długą chwilę składał mechanizm do kupy. Dokręcił ostatnią śrubkę, po czym opadł zrezygnowany na fotel.
- Nie działa. Minuty ciągle wyprzedzają sekundy.
Ujął kamień z kołami i pióro. Zaczął stukać piórem w kamień, podśpiewując cicho pod nosem. To była spokojna piosenka, melancholijna, nostalgiczna. Ładnie śpiewał, przedłużał końcówki, prowadził melodię. Cały czas się uśmiechał i raz po raz zerkał na mnie spode łba. Przerwał na chwilę.
- To kvæði - powiedział. - Farerska opowieść. Nazywa się Ormurin Langi. Stara pieśń, o, bardzo, bardzo stara... - Zachichotał i znowu zaczął nucić. Za oknem znowu zerwał się wiatr. Sztormowy, męczący wiatr. Johan podniósł głowę i spojrzał na mnie. Milczeliśmy.
- Wiesz, że przedwczoraj było ogromne trzęsienie ziemi?
- Gdzie?
- O, tam - machnął ręką w stronę okna.
- Dużo...
- Miliony - przerwał mi.
Zapanowała cisza. Cisza zakłócana wiatrem i skargą starzejących się przedmiotów. Johan pochylił się nad kamieniem. Stukał miarowo zaostrzoną końcówką pióra.
- Wczoraj - znowu przerwał ciszę - modlili się w swoich świątyniach za tych, którzy umarli. Na Wschodzie.
- Tak.
- Ja w swojej malutkiej sypialni też, kiedyś... tam było ciepło, bezpiecznie... zapalałem światło, gasiłem... Nie wiedziałem, nie byłem pewien czy... - zaczął stukać bardziej intensywnie - wznoszenie się... - dyszał - wznoszenie się człowieka od życia skończonego do życia nieskończonego jest właśnie relig...
Przerwał, podniósł wzrok znad kamienia i popatrzył na niewidoczne morze za oknem.
- Tak... - powiedziałem jeszcze raz. - Ludzie tam wierzą w miłosierdzie i gniew Boga. To był gniew, to trzęsienie... I stało się tak.
Zaśmiał się krótko.
- A ty wiesz, że... - zawiesił głos i gwałtownym ruchem podniósł leżący obok zegar do ucha. Cykał. Nawet ja słyszałem. Tak, cykał. Działał. Johan uśmiechnął się i ostrożnie położył zegar na stoliku.
- A ty wiesz, że już niedługo człowiek będzie umiał zapobiegać trzęsieniom ziemi? Kilkoma ruchami dłoni, kilkoma myślami...
- Kiedy?
Znowu spojrzał w okno. Wykonał gest, jakby chciał znowu dotknąć piórem zegara.
- Czy to znaczy, że ludzie ujarzmią gniew Boga? - wyszeptał. - Przyjdzie czas, że człowiek wynajdzie lek na każdą chorobę. Będzie żył setki lat, jak Noe, ale kiedyś, pewnego letniego, pięknego poranka... - Podniósł głos. - Będzie wtedy cisza i spokój, ptaki w koronach drzew zwiastować będą wiosnę... dzieci, niewinne, na podwórku... skupione na kształtach z piasku... kot zwinięty w ciepły kłębuszek, mruczący na kolanach pięknej, bogatej kobiety na tarasie, bezpiecznie, bezpiecznie... I wtedy to przyjdzie, wtedy właśnie. Słońce zamruga dziwnie, jakby je ktoś zakrywał i odkrywał czarnym suknem... milczenie dzieci, mruczenie kota, świergot ptasi... - wyrzucił z siebie jakieś przekleństwa po farersku, może po norwesku - w najpiękniejszym kwiecie wstrętny, oślizgły robak... - wyszeptał już po angielsku i odgarnął z czoła białe włosy.
Nagle rozległ się huk.
Drzwi i okno na górze. Raz, drugi. Dwa okna.
- Chyba czternastka i dziewiętnastka! - Walnął laską o podłogę. - Zamknij je i otwórz siedemnastkę! Zaniósł się strasznym papierosowym kasłaniem:
- Ich-ich! Ha-ha-ha! Ichthyh! Ichyhyhy! Hargrrghh! Ichy-thyhy! Ichthy-ichthy-ichthy!
Syczał zniszczonymi płucami. Świszczał i syczał, wymachiwał lachą. Dławił się gniewem.
Sztorm na morzu, fale deszczu bębniły w drzwi i okna.
- Uuuuuuuuuuaaaaaaaaa!
Pobiegłem po schodach. Byłem na górze. Zamykałem i otwierałem drzwi.
(...)

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Dodaj artykuł do:
(dodano 11.04.13, autor: wanilia)
Dział literatura
Tagi: Piotr Ibrahim Kalwas, Międzyrzecz
KOMENTARZE:
Aby dodać komentarz musisz się zalogować
Logowanie
Po zalogowaniu będziesz mieć możliwośc dodawania swojej twórczości, newsów, recenzji, ogłoszeń, brać udział w konkursach, głosować, zbierać punkty... Zapraszamy!
REKLAMA
POLECAMY

NEWSLETTER

Pomóż nam rozwijać IRKĘ i zaprenumeruj nieinwazyjny (wysyłany raz w miesiącu) i bezpłatny e-magazyn.


Jeśli chcesz otrzymywać newsletter, zarejestruj się w IRCE i zaznacz opcję "Chcę otrzymywać newsletter" lub wyślij maila o temacie "NEWSLETTER" na adres: irka(at)irka.com.pl

UTWORY OSTATNIO DODANE
RECENZJE OSTATNIO DODANE
OGŁOSZENIA OSTATNIO DODANE
REKOMENDOWANE PREMIERY
1
Damiano David
2
Arkadiusz Jakubik
3
Eluveitie
4
Sting
5
Elton John & Brandi Carlile
6
Anita Lipnicka
7
The Waterboys
8
Bryan Ferry
9
Mela Koteluk
10
Turbo
1
Korek Bojanowski
2
Mara Tamkovich
3
Michel Hazanavicius
4
Céline Sallette
5
Christopher Landon
6
Neil Boyle, Kirk Hendry
7
Rungano Nyoni
8
Fabrice Du Welz
9
Michał Kondrat
10
Alonso Ruizpalacios
1
Alina Moś
2
Ilaria Lanzino
3
Sebastian Fabijański
4
Anna Kękuś
5
Łukasz Czuj
6
reż. Mariusz Treliński
7
Beth Henley / reż. Jarosław Tumidajski
8
Gabriela Zapolska
9
Marta Abramowicz / reż. Daria Kopiec
10
Opera Krakowska w Krakowie
REKLAMA
ZALINKUJ NAS
Wszelkie prawa zastrzeżone ©, irka.com.pl
grafika: irka.com.pl serwis wykonany przez Jassmedia