Nie ma głupich pytań. Bywają tylko głupie odpowiedzi. Tak twierdzi Maria. Ja osobiście byłbym skłonny z tym dyskutować. Ale nie z Marią. Bo ona wszystko wie najlepiej. A jeśli czegoś nie wie, pyta.
– Jerzy… wolałbyś być bulionerem czy milionerem?
– Kto to bulioner?
– Ten, kto robi buliony! Skoro ktoś, kto robi miliony, jest milionerem, to ktoś, kto robi buliony, jest bulionerem! To logiczne!
Logika Marii jest tyleż żelazna, co zaskakująca. Mnie jednakowoż nic już nie zaskakuje…
– No więc, kim wolałbyś być?
– Milionerem.
– Dlaczego?
– Bo będąc milionerem, mógłbym również być bulionerem. Natomiast odwrotnie…
– Też można! – wpadła mi swoim zwyczajem w zdanie. – Robiąc buliony, można robić miliony! Jak się chce, to wszystko można, niestety! Dam ci zresztą przykład!
Kiedy Maria daje, trzeba brać…
– Było sobie kiedyś dwóch braci. Jak się później zresztą okazało, syjamskich.
– To widać natychmiast po urodzeniu! – zauważyłem nieśmiało.
– Zależy, czym są zrośnięci. Oni na przykład byli zrośnięci górną siódemką. A przecież zęby wyrzynają się po pewnym czasie. No więc w ich przypadku stwierdzono, że są braćmi syjamskimi, dopiero w pół roku po urodzeniu. Na szczęście, zęby mleczne same wypadają i obyło się bez operacji!
– To rzeczywiście mieli szczęście! – przyznałem bez przekonania.
– A widzisz! – Maria, z sobie tylko wiadomych powodów, triumfowała. – Ale nie przerywaj! Otóż bardzo szybko okazało się, że jeden z braci w ogóle jest wyjątkowym szczęściarzem! Natomiast drugi – pechowcem. Pierwszy bogato się ożenił i w krótkim czasie został milionerem. Drugi ożenił się z dziewczyną znacznie brzydszą, ale za to gołą jak striptizerka! Nie mógł znaleźć roboty i mimo że nie pracował, nie miał grosza.
– To raczej normalne! – zauważyłem.
– Zależy gdzie! Są kraje, gdzie nie pracują tylko bogacze. Ale on był biedny jak mysz w połogu!
– Kościelna – sprostowałem.
– Skąd wiesz? – zdziwiła się. – Znałeś go?
– Nie, ale znam powiedzonko.
– Aha! – Była wyraźnie rozczarowana. – Ale nie przerywaj! Otóż jak myślisz, który z braci był szczęśliwszy? Ten bogaty czy ten biedny?
– Ten bogaty – zaryzykowałem.
– Tak! – Maria była zaskoczona. – Skąd wiesz?
– Czytałem o tym w prasie – skłamałem, żeby nie rozpętać jakiejś dyskusji.
– Aha! – przyjęła kłamstwo za dobrą monetę. – No więc rzeczywiście ten bogaty był szczęśliwszy od biednego. I kiedyś ten ubogi przeczytał broszurkę pod tytułem Jak zostać milionerem. I co postanowił?
– Zostać milionerem! – zaryzykowałem po raz drugi. Ku rozczarowaniu Marii, znowu trafnie.
– Tak. Postanowił zostać milionerem. Wziął w kieszeń dziesięć centów i poszedł do Nowego Jorku. Na piechotę, bo na pociąg nie miał, a samolotem bał się lecieć.
– Skoro nie było go stać na pociąg – zauważyłem – tym bardziej nie miał na samolot!
– No właśnie! A na gapę bał się lecieć! Ale nie przerywaj! – skarciła mnie po raz trzeci. – Kiedy po trzech miesiącach przyszedł do Nowego Jorku, w małym barku kupił za dziesięć centów bulion. I poszedł z nim do większego baru, gdzie bulion kosztował dwadzieścia centów. Sprzedał, wrócił do poprzedniego i kupił już dwa buliony. Następnie…
– Sprzedał dwa buliony w większym barze – wpadłem jej w zdanie – i za czterdzieści centów kupił cztery buliony w mniejszym barze!
– Tak! – Jeszcze nigdy chyba nie widziałem Marii tak rozczarowanej. – Skąd wiesz?!?
– Bo to stary dowcip! – Postanowiłem załamać ją do końca. – Kiedy dzięki „transakcjom” bulionowym miał już pięć dolarów, otrzymał wiadomość, że jego brat milioner umarł i zostawił mu cały majątek! W ten sposób z biedaka stał się milionerem!
Maria była tak przybita, że zrobiło mi się jej żal. Zastanawiałem się właśnie, czym ją pocieszyć, kiedy zupełnie znienacka spytała:
– W takim razie powiedz mi, kim wołałbyś zostać: milionerem czy moim mężem?
Będąc z wyboru dżentelmenem, odpowiedziałem bez wahania, że jej mężem.
– Tak przypuszczałam, niestety! – Nieoczekiwanie znowu posmutniała.
– Ależ, Mario! – Zdenerwowałem się, że nie doceniła mego poświęcenia. – To chyba najlepszy dowód, jak bardzo cię kocham! Powinno cię to ucieszyć!
– Myślisz? – W oczach jej błysnęły złośliwe iskierki. – A mnie to akurat martwi!
– Dlaczego?!?
– Bo to znaczy, że jesteś idiotą! – syknęła. – Przecież gdybyś zdecydował się zostać milionerem, to jasne, że tym samym zostałbyś moim mężem!
– O tym nie pomyślałem… – Zrobiło mi się głupio.
– A ja nie myślę wychodzić za idiotę! – poinformowała mnie tonem nieznoszącym zgody.
Pierwszy raz nie zmartwił mnie fakt, że nie jestem inteligentny…
*
Podobno kto pyta, nie błądzi. Możliwe. Ale na pewno kto pyta bez przerwy jak Maria, ten może doprowadzić do szaleństwa. Na każde spotkanie Maria przygotowuje nowy zestaw pytań. I zaczyna się nasza Wielka Gra…
– Jerzy… wołałbyś przeczytać książkę, która ma tysiąc stron, czy obejść dookoła świat, który ma tylko cztery strony?
– Mario! Zlituj się!
– No, już dobrze! – wycofała się. Ale tylko na chwilę. – A co wołałbyś mieć: rude włosy czy jamnika?
– Rude włosy!
– Dlaczego?
– Bo na jamnika, w ogóle na psa, nie mam warunków.
– A na rude włosy masz warunki?
– Jak to? – Nie zrozumiałem.
– A tak to! – wyjaśniła. – Kiedy ktoś ma rude włosy, ma na ogół jasną cerę, piegi i zielone oczy. A ty nic z tego nie masz, niestety! Nie mówiąc już o tym, że jesteś brunetem!
– Gdybym miał rude włosy – usiłowałem się bronić – nie byłbym brunetem.
– Gdyby ciocia miała wąsy, musiałaby się golić! – zauważyła nie bez racji i stanowczo stwierdziła: – Mów, co chcesz, ale ze swoją śniadą cerą nie masz warunków na rude włosy!
– Gdybym miał rude włosy, to pewnie nie miałbym śniadej cery.
– Ale gdybyś nie miał śniadej cery… – Maria była już lekko zdenerwowana – nie byłbyś brunetem!
– Niewykluczone…
– A widzisz! – triumfowała. – I dlatego przestań już z tym „gdyby”! No więc gdybyś zdecydował się na jamnika…
– To co?
– Tobyś się przekonał, że pies jest najwierniejszym przyjacielem!
– Wiem, ale…
– Ale – przerwała mi – nie zależy ci na przyjaźni, tak?
– Zależy!
– A jednakowoż – wycedziła – wolisz rude włosy od przyjaciela?
– Nie! – Teraz ja się zdenerwowałem. – Po prostu powtarzam, że nie mam warunków na psa!
– A ja ci powtarzam, że na rude włosy też nie masz warunków!
– I całe szczęście! Bo na pewno nie będę miał ani rudych włosów, ani jamnika!
– Nigdy nic nie wiadomo – zauważyła. – Mój znajomy na przykład w czterdziestym roku życia nagle zrudział. Od herbaty zresztą.
– Tego już mi nie wmówisz! – zaoponowałem słabo.
– Przecież to znany fakt! Nie słyszałeś, że jasne rajstopy włożone do herbacianej esencji rudzieją?
– Ale ja nie chodzę w rajstopach! – wrzasnąłem.
– I dlatego nie zrudzieją ci od herbaty rajstopy, tylko włosy. Tak jak chcesz!
– Nie chcę być rudym!!!
– Ale wolisz mieć rude włosy niż jamnika – przypomniała. – Mimo że ja akurat nie cierpię rudych!
– W porządku! – dałem za wygraną. – Wołałbym rudego jamnika.
– Naprawdę? – ucieszyła się.
– Naprawdę! – skłamałem dla świętego spokoju.
– No więc tak przypuszczałam! I mam dla ciebie dobrą wiadomość! Od jutra będziesz miał jamnika! Cieszysz się?!
Milczałem.
– Nie musisz zresztą mówić! – Maria była rozpromieniona. – Wyobraź sobie, moi znajomi wyjeżdżają za granicę i chcą oddać swego jamnika w dobre ręce!
– Ale… – Powoli wracał mi głos.
– Nie dziękuj! – przerwała. – To naprawdę drobiazg! A swoją drogą, ty to masz szczęście! Mało brakowało, a zostałbyś rudym! A tymczasem nie tylko zostajesz brunetem, to jeszcze będziesz brunetem z rudym jamnikiem!
I tak, zupełnie niechcący, zostałem szczęściarzem…
*
Wbrew pozorom jestem człowiekiem uczciwym, niestety. I dlatego po pięciu latach narzeczeństwa zaproponowałem Marii małżeństwo.
Ku memu zdumieniu, zdawała się być zaskoczona. Poprosiła o czas do namysłu. Zdenerwowałem się. Kto tu powinien dłużej się namyślać?!
Przez parę następnych dni Maria wyraźnie unikała tematu małżeństwa. Poczułem się urażony. Po tygodniu zadzwoniła. Jej odpowiedź brzmiała odmownie. Jeszcze miesiąc temu skakałbym z radości. Teraz poszedłem wściekły na męską wódkę. Nazajutrz spotkałem się z Marią. Usiłowała wytłumaczyć swą decyzję. Nie wiedziała, że tej nocy, na męskiej wódce, dowiedziałem się, zupełnie przypadkowo zresztą, że od dziesięciu lat jest mężatką. Poinformowałem ją o tym nienaturalnie spokojnym głosem.
– Po pierwsze – sprostowała – nie od dziesięciu, tylko, odpukać, dopiero od siedmiu, a po drugie – zapaliła papierosa – czy masz na to jakieś dowody? Bo łatwo jest oskarżyć, mój drogi! Ale swoje oskarżenie trzeba udowodnić!
– Wczoraj – wyjąłem z zanadrza asa – poznałem twego męża.
– To żaden dowód! – parsknęła.
– Jak to?!? – zacząłem tracić spokój.
– Tak to! – wyjaśniła i zaraz dodała: – Zupełnie jak w tym dowcipie! Że najlepszym dowodem na to, że ziemia jest okrągła, jest globus!
– To dwie różne sprawy! Twój mąż jest wystarczającym dowodem na to, że jesteś mężatką!
– Gdzie go poznałeś?
– U Kowalskiego.
– No proszę! – triumfowała. – Już się nie zgadza! Nie mogłeś poznać mojego męża u Kowalskiego, bo od tygodnia jest w Zakopanem!
– Kowalski miał wyjechać. Ale w ostatniej chwili odwołali mu urlop.
– Nie mówię o Kowalskim – żachnęła się – tylko o swoim mężu! Od tygodnia jest w Zakopanem! No więc nie mogłeś go poznać wczoraj w Warszawie!
– A jednak go poznałem! – wrzasnąłem. – Okłamał cię z tym wyjazdem do Zakopanego! Szczerze mówiąc, nawet prosił, żeby ci nie wspominać o naszym spotkaniu!
– A ty natychmiast wypaplałeś! – zauważyła z dezaprobatą. – A w ogóle… skąd wiesz, że mężczyzna, którego poznałeś wczoraj u Kowalskiego, jest moim mężem?
– Sam mi to powiedział!
– To żaden dowód! – Machnęła lekceważąco ręką. – Mój mąż kłamie jak najęty. Nie należy wierzyć w ani jedno jego słowo! Znam go od siedmiu lat i wiem coś o tym, niestety!
– Ale zrozum…
– Dam ci przykład – wpadła mi w zdanie. – Wchodzę kiedyś do pokoju i widzę, że mój mąż leży na tapczanie i czyta książkę. Pytam więc: „Co robisz, Henryku?”. Na to on: „Jadę na rowerze dookoła świata”. I to jest cały on! Kłamie jak najęty!
– Ale jaki mógłby mieć w tym cel, żeby kłamać, mówiąc, że jest twoim mężem?
– Żadnego. On kłamie, żeby kłamać!
– Kłamie czy nie – zauważyłem nieśmiało – ale jest! A skoro jest twoim mężem…
– Nie masz na to dowodów! – powtórzyła ostro. – Słowa mojego męża nie są żadnym dowodem! A skoro nie potrafisz swego oskarżenia udowodnić, nie oczerniaj mnie!
– Przepraszam… – bąknąłem zupełnie ogłupiały.
– Nie gniewam się! – Pocałowała mnie. – Ale pamiętaj, że ludzie nie zawsze mówią prawdę! A już mój mąż jest ostatnim człowiekiem, któremu można wierzyć.
No cóż, kto jak kto, ale chyba Maria zna najlepiej swego męża… A więc – okłamał mnie. Ta moja łatwowierność kiedyś mnie zgubi!
Utwór | Od |
1. Inne historie | gaba |
Utwór | Od |
1. W bezkresie niedoli | ladyfree |
2. było, jest i będzie | ametka |
3. O Tobie | ametka |
4. Świat wokół nas | karolp |
5. Kolekcjonerka (opko) | will |
6. alchemik | adolfszulc |
7. taka zmiana | adolfszulc |
8. T...r | kid_ |
9. przyjemność | izasmolarek |
10. impresja | izasmolarek |
Utwór | Od |
1. Sprzymierzeniec | blackrose |
2. Podaruję Ci | litwin |
3. test gif | amigo |
4. Primavera_AW | annapolis |
5. Melancholia_AW | annapolis |
6. +++ | soida |
7. *** | soida |
8. Góry | amigo |
9. Guitar | amigo |
10. ocean | amigo |
Recenzja | Od |
1. Zielona granica | irka |
2. Tajemnice Joan | wanilia |
3. Twój Vincent | redakcja |
4. "Syn Królowej Śniegu": Nietzscheańska tragedia w świecie baśni | blackrose |
5. Miasto 44 | annatus |
6. "Żywioł. Deepwater Horizon" | annatus |
7. O matko! Umrę... | lu |
8. Subtelność | lu |
9. Mustang | lu |
10. Pokój | martaoniszk |