Fragment powieści "Znajda"

FRAGMENT:

1.

– Bój się Boga, dziecko! Mogłaś się połamać. – Usłyszałam tuż przy uchu i zdobyłam się napionizację. Obok mnie stała drobna staruszka sięgająca mi zaledwie do piersi. Miała na sobie wełnianąspódnicę, śniegowce, białą czapkę z pomponem, pasujący do niej szeroki szal oraz grubą beżo- wą parkę, – Co się stało? – spytałam i rozejrzałam się dookoła ze zbaraniałą miną. – Zaczepiłaś nogą i ryms… –  wyjaśniła kobieta, nie wiadomo, czy zagniewana, czyrozbawiona.Pochyliła się i podniosła przewrócony stolik turystyczny. Rzuciłam się jej do pomocy. Przezchwilę zbierałam z ziemi rozsiane drobiazgi. Starsza pani, usiadłszy na stołeczku, otrzepywałaz kurzu, a potem układała na blacie dziergane skarpety, kapcie,czapki, szaliki, a do tego kilkaniewielkich zabawek, również ręcznej roboty. Nie przyglądałam się im zbyt wnikliwie, bo dotowarzyszącej mi rozpaczy doszło zażenowanie tym drobnym wypadkiem. Obraz przed oczamisię rozmywał i nie widziałam wyraźnie. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego przejściapodziemnego, a najlepiej w ogóle przestać istnieć. Albo zasnąć i spać do wiosny. – Przepraszam za zamieszanie– mruknęłam, gdy odłożyłam ostatnią rzecz. Łamał mi sięgłos i bolała mnie broda. – Pójdę już. – Może coś sobie wybierzesz? –  Wskazała dłonią na stolik. – Jesteś cała w nerwach, do tegobiegasz z gołą głową. Jeszcze się rozchorujesz.– Nie mam przy sobie gotówki – sięgnęłam po wygodny wykręt. – Potraktuj to jak prezent. Niech ci przyniesie szczęście.– Wstała i wcisnęła mi w rękęseledynową czapkę z wyszytą z boku maleńką czterolistną koniczyną. – Przymierz.Posłuchałam. Czapka przyjemnie grzała i musiałam przyznać, że była bardzo ładna. Wymamrotałam niewyraźne podziękowanie i gapiłam się na tę kobietę, czując, że nie wypadatak po prostu odejść. Znałam ją. Nie, to za dużo powiedziane. Nigdy z nią nie rozmawiałam, ale uświadomiłamsobie, że już wiele razy ją widziałam z jej małym kramem. Mijałam ją, gdy korzystałam ztramwaju zamiast auta. Zimą i podczas deszczu kryła się w podziemiu, przy ładnej pogodziezaś zajmowała stanowisko u szczytu schodów, na słońcu. Była stałym elementem wtopionym wkrajobraz osiedla i niemal się jej nie dostrzegało. Tkwiła tam każdego dnia, od rana do zmroku,zawszez robótką w rękach, jakby to właśnie stanowiło główny cel jej egzystencji. Dziwne ismutne zarazem.– Dziś nie trafi się pani zbyt wielu klientów – palnęłam, byle coś powiedzieć. – Nie szkodzi.– Lekko się uśmiechnęła. – Dlaczego nie wita pani nowego roku w domu?– Nie lubię samotności. A tu czasem ktoś się zatrzyma, poogląda stoisko, coś pochwali albochociaż zamieni ze mną parę zdań, jak ty teraz, i od razu człowiekowi robi się lżej na sercu. – To wystarczy?
–  Jeśli ktoś głoduje, nawet skórka chleba by  wa wybawieniem.– Nie ma pani co jeść? – zapytałam. Przez moją rozpacz przebiło współczucie. Ileż ta kobieta mogła mieć lat? Pewnie blisko dziewięćdziesięciu. Jej skórę poszatkowałasiatka głębokich zmarszczek gęstych jak pajęczyna. Wąskie usta wydawały się teżpomarszczone, niemal białe, a nos niezwykle duży i ostry w zderzeniu z zapadniętymi policzkami. Oczy miała jasne, wyblakłe, jakby długie życie wypłukało z tęczówek pigment, pozostawiając jedynie wspomnienie. Cho wała je za grubymi okularami w brązowych oprawkach. Nie wydała mi siębrzydka czy odrażająca. Nosiła w sobie nieuchwytne piękno, może dlatego, że nieustannie sięuśmiechała. – Są różne oblicza głodu – odparła filozoficznie i wbiła we mnie pełne nadziei spojrzenie. Poczułam się zobowiązana, by coś dla niej zrobić. Zapłacić za tę czapkę albo kupić hurtem wszystko, co uprzednio pozrzucałam, dzięki czemu poszłaby ogrzać się do domu i cieszyłaświętem. Zrozumiałam, że jest w dużej potrzebie. Przeszukałam torebkę i odkryłam, żefakt ycznie nie mam przy sobie ani grosza, a trudno byłoby oczekiwać, że staruszka wyciągniespod stolika terminal płatniczy albo korzysta z przelewów BLIK. – Zajrzę do pani później. Wyjmę pieniądze z bankomatu i wrócę. Zapłacę za czapkę i wybiorę sobie jeszcze skarpety. Teraz pójdę się przebrać, bo okropnie zmarzłam i przemokłamod deszczu. Mieszkam tuż obok. – Będę czekała – zapewniła i rozpromieniona pochyliła się nad robótką.  Wyszłam na wicher i mżawkę. Natychmiast wróciło wspomnienie Dominika i Iwony.Kulałam, gnając do klatki schodowej, bo dokuczało mi obite przy upadku kolano. Tuż zadrzwiami natknęłam się na cuchnący komunikat od kota. Umieściwszy na podłodze to, copowinno znaleźć się w kuwecie, podkreślił dobitnie, jak bardzo nie lubi zostawać nanoc sam.Gdy sprzątnęłam, zatelefonowała matka, życząc przede wszystkim sobie, by tym razem NowyRok przyniósł jej upragnionego wnuka. Ledwo zdołałam się jej pozbyć, kiedy zaczął wydzwaniać Dominik. Nie odebrałam, ale czarna rozpacz oplotła mnie ze zdwojoną mocą. W lustrze dostrzegłam, że po brodzie rozlewa mi się szaro-buraczkowy siniak, który stanowczonie dodawał mi urody. Z butelką wiśniowej nalewki i kieliszkiem władowałam się do gorącejkąpieli. Wreszcie pozwoliłam sobie na łzy. Płynęły ciurkiem, piłam, a gdy zabrakło trunku,owinęłam się szlafrokiem i padłam bez życia na łóżko. Postanowiłam nie iść w poniedziałek dobiura, rzeczy Dominika wysłać na adres firmy kurierem i na spokojnie zastanowić się, jak dalejżyć. Staruszkę z przejścia podziemnego kompletnie wywiało mi z głowy.

2.

Róża ścisnęła pulchne ramię staruszki. – Mama nic nie wie? Pierwsze bomby poleciały na szpital Wszystkich Świętych. Niepojmuję dlaczego, toć na dachu miał wymalowany czerwony krzyż. Zawaliły się główny gmachi pawilon położniczy. Pobiegłam tam – podkreśliła, widząc, że matka blednie. – Ludzieupychali noworodki z położnicami na furmanki, żeby je wywieźć z miasta. Spotkałam tę twojąDomaniewską. Poród odbierała, w ogrodzie, wprost na ziemi, bo ciężarnym bóle ruszyły odnerwów. I ona mi powiedziała. – Co?!–  A to, że trzeba się spieszyć, zanim te sakramenckie demony znowu przylecą. Ratujmyżywych. Mamie została jeszcze jedna córka i troje wnucząt. Todzię z Heniem pochowamy iopłaczemy później, o ile nas nie wybiją do nogi. Babcia wydała z siebie głośny, piskliwy dźwięk, ni to płacz, ni to wycie, lecz szybko ucichłana widok niezrozumienia i narastającego strachu na dziecięcych buziach. Ucałowała je w czoła,ukradkiem otarła oczy, a potem szarpnęła Antoniego za ramię. Posłusznie wstał, delikatniestrząsnąwszy z siebie maluchy. Chwycił drewnianą rączkę na dyszlu i pociągnął we wskazanym przez Różę kierunku. Szedł sztywno, jak maszyna, pogrążony w niespodziewanej żałobie iobojętny na świat dookoła. – Co z Józkiem?– Klara mrugała podejrzanie często, gdy pchała rower w ślad za zięciem. – Zdążył odjechać. Zabrał się z kilkoma kolegami nocnym pociągiem. Powiem mamie, żebyłam zła, bośmy się pożegnać porządnie nie zdążyli, ale dzięki temu uniknął tego piekła.Bezpiecznie dotrze do swojej jednostki i pomści naszą krzywdę. Człowiek nie może nawet poludzku oddać się rozpaczy, bo… – Głos jej zadrżał i pogłaskała Krysię po plecach. – Trzeba namiść, smyki. Najlepiej będzie, jak opuścimy miasto, zanim znowu nadlecą. – Dlaczego to robią? – Lolek w tym jednym pytaniu zawarł całe niezrozumienie otaczającejgo grozy.– Bo tak ich wytresowano, wychowano do nienawiści. A najłatwiej uderzać w bezbronnych,bo się nie ryzykuje odwetu. – Gdzie mama?– spytała Krysia, gdy wlekli się wzdłuż Reformackiej noga za nogą. – Z waszym braciszkiem w niebie u Bozi.– Róża chwyciła małą dłoń. –  Jak wróci, to nas odnajdzie? – Nie wróci. Stamtąd nie ma drogi na ziemię, nic na to nie poradzimy.– To ja chcę do mamy! – Czterolatka tupnęła nogą, przywykła, że z dorosłymi wartonegocjować. Babcia przed nimi przyspieszyła, jakby nie była w stanie słuchać tej rozmowy. – Czy bomby zabiły mamusię i Henia? – Mirka połykała łzy i zdawała się pojmowaćznacznie więcej niż siostra. Róża przejęła od niej ciężki, niewygodny do pchania niemowlęcy wózeczek. – Trzymaj Krysię za rękę. Niemcy ich zabili, nie bomby. Zapamiętaj. Bomba to tylko trochęprochu i żelaza, a zło tkwi w człowieku. Nie myślcie teraz o tym. Po prostu idźcie i liczciekroki. Nikt nie wie, ile ich przed nami. Żadne z dzieci nie ośmieliło się protestować. Dreptali wciszy i zagłuszali sapaniem coraz głośniejsze burczenie w brzuchach, bo przecież nie zdążylizjeść śniadania. Lolek co chwilę sprawdzał, czy Felek nie zniknął z kieszeni. Już nie chciałzostać bohaterem. Wojna przestała mu się podobać. Minęło zaledwie kilka godzin, a on miał jej dość. Tymczasem niszczycielska eskadra sztukasów podrywała się z pasa startowego dotrzeciego nalotu na to, co zostało z Wielunia. W kolejnych punktach kraju wybuchał ogień itoczyły się walki. Hitlerowska inwazja parła w niespotykanym dotąd tempie i nie oszczędzałanikogo, nawet najmłodszych. 

3.

Las napierał na gospodarstwo Paradnej z dwóch stron. Dzieci ruszyły wzdłuż jego skraju tak,by z daleka widzieć znajome podwórko, a jednocześnie pozostać w ukryciu. Po kilku minutach znalazły wygodną i w miarę bezpieczną kryjówkę między ogromnym pniem pokrytym mchemoraz hubą a rozległymi krzakami kruszyny i czeremchy. Kucnęły w zgodnym milczeniu ipróbowały  dostrzec coś przez gęste gałęzie. Na wprost nich, nie dalej niż trzydzieści metrów,stał kurnik, za nim stodoła i chata. Widzieli wszystko jak na dłoni. Do drzwi podeszło dwóchżandarmów w szarych mundurach i hełmach, jeden w nie kopnął, a drugi wybił kolbą karabinuszybę w izbie kuchennej. Krysia pisnęła cichutko, a Lolek zamarł. Po chwili zaskrzypiałyzawiasy. Przez wąską szparę z sieni przecisnął się rogaty łeb. Człowiek stojący najbliżej odskoczył z przestrachem. –  Jak w trzydziestym dziewiąty m–  wyszeptał chłopiec i mocno uścisnął dłoń siostry.Zaschło mu w gardle, a serce waliło tak mocno, że aż bolało i zmuszało do szybkich, płytkichoddechów. Czy od takiego strachu można umrzeć?, zastanowił się w przelocie, lecz nie miałczasu na dłuższe rozważania. Niemiecki policjant strzelił kozie między kopyta. Trudno orzec,
czy spudłował, czy nie zależało mu na tym, by trafić, grunt, że Ziuta nie wahała się ani chwili ipognała przed siebie przez otwartą furtkę, dalej wzdłuż drogi, aż wreszcie skręciła w las. Niktnie zawracał sobie nią głowy, bo to nie ona stanowiła główny cel. Lolek zacisnął powieki, gdyumundurowani mężczyźni jeden po drugim wbiegali do sieni. Modlił się i jednocześnieprzysięgał sobie, że za nic nie otworzy oczu. Powtarzał w duchu, że nie chce, że się nie zgadza,że to się nie dzieje naprawdę. Najchętniej uciekłby stąd jak najdalej, a jednocześnie wiedział, żenie wolno mu tego zrobić, bo po pierwsze przyczajoną, nieruchomą postać łatwiej przeoczyć, apo drugie nie powinien zostawiać na pastwę losu starszej siostry i przynajmniej z dalekakontrolować, co się z nią dzieje. Wkrótce powietrze przeszył jeden krótki krzyk, w którymchłopiec rozpoznał głos Paradnej. – Patrz!– syknęła Krysia i pociągnęła brata za rękaw. Z trudem uchylił powieki inatychmiast tego pożałował. Żandarm chwycił Mirkę za włosy, szarpnął i rzucił nią o ścianę.Bogda z jakąś nadludzką siłą wyrwała się trzymającym ją za ramiona oprawcom i weszłamiędzy dziewczynkę a uzbrojonych mężczyzn. – Po moim trupie, psiekrwie!–  wrzasnęła, po czym dodała po niemiecku: – Verschone das Mädchen. Folksdojcz w cywilnym ubraniu bez trudu zrozumiał jej słowa. Zaśmiał się w głos i klepnął wkolana, by podkreślić rozbawienie. – „Po moim trupie!” – powtórzył. – Sie sagt: „Nur über meine Leiche”. –  Jawohl!– Niemiec zamachnął się i uderzył kobietę kolbą karabinu w środek czoła. Upadła,nie wydając żadnego dźwięku. Następnie kopnął ją kilka razy w twarz i strzelił jej w pierś.Mirka stała jak sparaliżowana, opierała się plecami o ścianę i zakrywała dłońmi usta. Niedrgnęła nawet wówczas, gdy jeden z żandarmów do niej podszedł. – Über ihre Leiche–  wycedził przez zęby i dodał: – Verstehst du, kleine Laus?– Po czym wyciągnął z cholewki buta nóż i wbił po rękojeść w szyję dziecka. Upadła obok ciotki. Jej ciało jeszcze przez dłuższą chwilę drgało w konwulsjach, podczas gdy folksdojcze z Antonielowa jużplądrowali dom i obejście. Mijały minuty, kwadranse i godziny, a ukryte między krzewami dzieci bały się choćbydrgnąć. Czas płynął jakby obok nich. Nie zdawały sobie sprawy z tego, że słońce wstało wysokoi grzało wiosennym blaskiem. Przed nimi groza śmierci zmieniła się w pożogę. Płonęły dom,kurnik, stodoła, a za nimi w oddali cała wieś. Płonął świat, który je przygarnął, jeśli nawet niemiękko, nie tak sielsko i słodko jak ten przedwojenny, to w miarę bezpiecznie. Straciwszy  pałac Pikotków i Wieluń, wiodły ubogie życie, teraz, z utratą wiejskiej chaty, stały sięnędzarzami. Ze stuporu wyrwała Lolka koza. Stanęła tuż za nim i delikatnie tryknęła go rogami. Zerwałsię na równe nogi, uśmiechnął blado i na moment przytulił do czarnej sierści. Poczuł ulgę, żenie są z Krysią tak rozpaczliwie sami. Dziewczynka też się ucieszyła. Poklepała Ziutę po boku ipozwoliła oblizać sobie dłoń. Następnie pomasowała bliznę na przedramieniu, przetarła oczy i wymamrotała: – Tatuś. – No?–  wychrypiał chłopiec nieco zaskoczony tym, że zdołał wydobyć z krtani głos. Zdążył już się wystraszyć, że straci mowę tak jak Mirka i nigdy niczego nie powie.– Musimy go znaleźć. On zawsze powtarza, że nie wolno tracić nadziei. Zobaczysz, napewno to jakoś naprawi. – Co naprawi?– Odwróci, żeby to się nie stało. Nie wiem jak, nie jestem tatusiem. Ale on jest dorosły,będzie musiał sobie poradzić.

4.
 

Ze Znajdą połączyła przedwojenną bibliotekarkę serdeczność, którą rzadko wyrażała w gestachlub czułych słowach, bo wylewność kobiety hamowało cierpienie. Nie potrafiła przeboleć stratymęża. Czasem myślała nawet, że lżej by jej się żyło, gdyby zyskała pewność, że zginął, nie cierpiniedoli i cieszy się wiecznym spokojem, o którym ona mogła tylko pomarzyć. Dziewczynka,która trafiła pod jej skrzydła, pomagała przetrwać chwile załamania i kierowała na przybranąmatkę mnóstwo bezinteresownego ciepła i troski. Chwilami ją zawstydzało to, że tego nieodwzajemnia, innym znów razem tłumaczyła sobie, że słusznie trzyma dystans, bo cała jejmiłość należy się Konstantemu. Mała chętnie się uczyła, sporo jak na swój wiek umiała i zentuzjazmem podchodziła do książek. Najbardziej rozczulała Łucję codzienną porcją zupy,którą specjalnie dla niej przynosiła od Wojtasikowej. Dziewczynka dopadła do bibliotekarki, gdy ta tylko stanęła w drzwiach. Chojnackapogłaskała ją po głowie i szybko się odsunęła. Po pokoju i kuchni rozchodziło się przyjemneciepło. Obie izby były zamiecione, na stole czekał talerz z kromką chleba i serduszko zkolorowej włóczki mniej więcej wielkości dłoni. – To prezent dla mamy. Heklowałam przez cały ranek. I niech się mama nie martwi, to zkońcówek. I tak się do niczego nie nadawały. Pomyślałam, że będzie mamie miło, jeśli zabierze je jutro ze sobą, będzie mogła patrzeć na nie podczas pracy i mnie wspominać. – Dziękuję. Z jakiej to okazji? – Tak po prostu,bo mamę kocham. –  A ja znalazłam na półce książkę dla dzieci, której jeszcze nie znasz. Możemy ją poczytać,gdy wszyscy się zejdą. Dziś ty wybierasz lekturę. Mała natychmiast się ożywiła i zaczęła skakać wokół stołu jak piłeczka. – O czym to? O czym to? O czym to?– zaśpiewała. – Przygody chłopca okrętowego, o wielkich morskich podróżach. – Tak! To na pewno piękna historia! Zapamiętaliśmy z Olusiem nazwy oceanów. Morza jeszcze trochę nam się mylą, ale to nic. Ich się też nauczymy. Dziękuję, mamo kochana,a terazzapraszam na zupę. Wyszła naprawdę smaczna. Dziewczynka przycupnęła na krześle i delikatnie, niemal bojąc się oddychać, kartkowałapowieść w poszukiwaniu obrazków. Znalazła ich kilka, po czym wróciła na pierwszą stronę isylabizo wała na głos pierwszy rozdział, nie mogąc się doczekać chwili, gdy zejdą sięmieszkańcy kamienicy. – Gdzie chłopcy? – spytała Wojtasikowa, kiedy krótko potem zasiadali dookoła stołu. – Nosi ich po mieście –  wyjaśniła Zosia. – Pewnikiem się spóźnią. Mnie się zdaje, że opał załatwiają, bo u nas już pustki, u babci też. Lubią się obnosić z tajemniczymi minami, a potembach! Niespodzianka!Doktorostwo pokiwali głowami, Marcinkowski postawił butelczynę i rozlał dorosłym doszklanek na dobrą wróżbę wieczoru. Bibliotekarka otw orzyła książkę i po chwili wszyscyprzenieśli się do innego świata, bez okupacji, kartek i prześladowań. Zdążyły minąć dwie godziny, kiedy rozległo się głośne pukanie do drzwi. Głos Chojnackiejzadrżał, urwała w pół zdania, zamknęła książkę i delikatnie odłożyła ją na blat. – Panienko Przenajświętsza! –  wyrwało się Władysławie i uścisnęła dłoń doktorowej. Silne łomotanie od lat wszystkim kojarzyło się z zagrożeniem. – Może to Muchowie? – podsunął Marcinkowski. – I tak walą? – Pawluśkiewicz półszeptem wyraził wątpliwość, która targała nimi wszystkimi.– No nic, pani Łucjo. Chyba musi pani otworzyć. Cud boski, że Zochna wybrałaniewinną powiastkę. Jak pomyślę, że w zeszłym tygodniu mieliśmy tu Mickiewicza… Gospodyni wstała i na niepewnych nogach przemierzyła pokój. Odetchnęła głęboko,zdecydowanym ruchem odsunęła rygiel i nacisnęła klamkę. Za drzwiami stała folksdojczka z pobladłą, niemal woskową twarzą. – Pani Anno, co się stało? –  wydusiła przez ściśniętą krtań bibliotekarka.

– Sąsiadka mnie wpuści, żeby  nikt nie zobaczył. – Kobieta wsunęła się do pokoju i staranniezamknęła za sobą drzwi. – Grety też wolę w to nie mieszać. Nie powinna myśleć, że… No, lepiejniech nie wie, że ja z państwem rozmawiam i że z takimi wieściami… – Dwie wielkie łzypopłynęły wprost na elegancką kremową sukienkę widoczną pod rozpiętym płaszczem.Skumulowała w nich wszystkie swoje emocje i po chwili jej oczy stały się suche. – Niech pani siada.– Doktor podstawił krzesło, bo Putzowa chwiała się na nogach isprawiała wrażenie, że zaraz upadnie.– Dowiedziałam się całkiem przypadkiem. Wracałam z pracy i przy Von-Rath-Straße*spotkałam znajomą. Ona pracuje w Gestapo, sekretarką jest, niech państwo nie myślą, że kimś ważnym. Ale mi powiedziała, bo zna mój adres i wpadło jej w oko, że to ten sam… – Marcinkowski podstawił kobiecie szklankę z resztką bimbru. Wychyliła jednym haustem,otarła usta dłonią i mówiła dalej: – Niewiele mogę zdziałać, państwo rozumieją, nie chcęryzyko wać. Mam córkę, sama jedna ją wychowuję. Postaram się czegoś dowiedzieć, może zakilka dni. Oni teraz są jak wściekłe psy, czują, że to wszystko niedługo runie, nie przetrwa tak, jak zapowiadali.– Kto?– Łucja ścisnęła jej ramię. Pozostali, włącznie z Zosią, otaczali ją wianuszkiem iledwo oddychali, by nie uronić ani słowa. – Hitlerowcy. No przecież państwo się orientują w sytuacji. Nie będę owijać w bawełnę. Nie wnikam, czym się zajmował Julian i dlaczego wciągał w to brata… Aresztowali ich obu i Bóg jeden wie, co się z nimi stanie. A pamiętam, jak Aleksander tak pięknie się z Małgorzatkąbawił, jak za rączki chodzili przed wojną, szkraby malutkie, a teraz… Już po sierotach… – Proszę tak nie mówić! – przerwała jej Władysława. – Przecież żyją. Aresztowani, niezabici. To różnica. – Tak.–  Anna wyjęła z torebki chusteczkę haftowaną w różyczki, wytarła nią twarz i siępowachlowała, jakby dokuczało jej bijące od pieca gorąco. Wreszcie wstała i obciągnęłasukienkę. – Pójdę. Greta nie lubi siedzieć sama po nocy. Proszę pamiętać o dyskrecji. O niczympaństwu nie mówiłam. A gdybym się czegoś… najwyżej przyjdę jeszcze raz. – Pochyliła się nadZosią i pogłaskała ją po policzku.– Przyjmij, nie unoś się honorem. To angielska, nie szwabska–  wyszeptała, po czym wcisnęła dziecku w rękę czekoladę, a gdy wlepiło w nią zdziwionespojrzenie, szybko dodała: – Dostałam w prezencie, a Grecie słodyczy nie brakuje… Zjedz napociechę.

Dodaj artykuł do:
(dodano 18.11.22, autor: blackrose)
Dział literatura
Tagi: fragment, Znajda, Katarzyna Kielecka-Masłocha
KOMENTARZE:
Aby dodać komentarz musisz się zalogować
Logowanie
Po zalogowaniu będziesz mieć możliwośc dodawania swojej twórczości, newsów, recenzji, ogłoszeń, brać udział w konkursach, głosować, zbierać punkty... Zapraszamy!
REKLAMA
POLECAMY

NEWSLETTER

Pomóż nam rozwijać IRKĘ i zaprenumeruj nieinwazyjny (wysyłany raz w miesiącu) i bezpłatny e-magazyn.


Jeśli chcesz otrzymywać newsletter, zarejestruj się w IRCE i zaznacz opcję "Chcę otrzymywać newsletter" lub wyślij maila o temacie "NEWSLETTER" na adres: irka(at)irka.com.pl

UTWORY OSTATNIO DODANE
RECENZJE OSTATNIO DODANE
OGŁOSZENIA OSTATNIO DODANE
REKOMENDOWANE PREMIERY
1
Arkadiusz Jakubik
2
Damiano David
3
Eluveitie
4
Sting
5
Elton John & Brandi Carlile
6
The Waterboys
7
Bryan Ferry
8
Turbo
9
Mela Koteluk
10
Anita Lipnicka
1
Korek Bojanowski
2
Mara Tamkovich
3
Michel Hazanavicius
4
Céline Sallette
5
Christopher Landon
6
Neil Boyle, Kirk Hendry
7
Rungano Nyoni
8
Fabrice Du Welz
9
Michał Kondrat
10
Alonso Ruizpalacios
1
Alina Moś
2
Ilaria Lanzino
3
Sebastian Fabijański
4
Anna Kękuś
5
Łukasz Czuj
6
reż. Mariusz Treliński
7
Beth Henley / reż. Jarosław Tumidajski
8
Gabriela Zapolska
9
Marta Abramowicz / reż. Daria Kopiec
10
Opera Krakowska w Krakowie
REKLAMA
ZALINKUJ NAS
Wszelkie prawa zastrzeżone ©, irka.com.pl
grafika: irka.com.pl serwis wykonany przez Jassmedia