Fragment thrillera "Dziwna Sally Diamond" autorstwa Liz Nugent

– Wywal mnie na śmietnik – powtarzał często. – Kiedy umrę, wywal mnie na śmietnik. Ja będę martwy, więc co to dla mnie za różnica. A ty wypłaczesz sobie oczy – mówił ze śmiechem, a ja też się śmiałam, bo oboje wiedzieliśmy, że w żadnym wypadku nie będę sobie wypłakiwać oczu. Ja nigdy nie płaczę.

Kiedy nadszedł czas, w środę dwudziestego dziewiątego listopada 2017 roku, postąpiłam zgodnie z jego zaleceniami. Był już wtedy drobny, wątły i miał osiemdziesiąt dwa lata, więc łatwo go zmieściłam w jednym dużym worku na odpady ogrodowe.

Od miesiąca nie wstawał z łóżka.

– Żadnych lekarzy – powiedział. – Już ja wiem, co oni za jedni. – I rzeczywiście wiedział, bo był lekarzem, a konkretnie psychiatrą. Wciąż jednak mógł wystawiać recepty i wysyłał mnie z nimi do apteki w Roscommon.

Nie zabiłam go, co to, to nie. Tego ranka przyniosłam mu herbatę, a on już leżał zimny w łóżku. Miał zamknięte oczy, dzięki Bogu. Nienawidzę, jak w serialach trup wpatruje się w detektywa. Może ma się otwarte oczy tylko wtedy, gdy człowieka zamordują?

– Tato? – odezwałam się, choć wiedziałam, że jego już nie ma.

Usiadłam na skraju łóżka, zdjęłam pokrywkę z jego kubka i napiłam się herbaty, niesłodzonej, w przeciwieństwie do tej, którą parzyłam dla siebie. Najpierw sprawdziłam mu puls, ale i tak już wiedziałam, poznałam po woskowatości jego skóry. Tylko że woskowatość to nie jest właściwe słowo. To było raczej tak, jakby… jego skóra nie należała już do niego albo on nie należał do niej.

Przeciągnięcie worka na śmieci przez podwórko do stodoły sprawiło mi sporo trudności. Ziemię pokrywała warstwa szronu, więc co chwilę musiałam zarzucać sobie wór na ramię, żeby się nie rozdarł. Kiedy tata czuł się dobrze, raz na miesiąc wrzucał zawartość kubłów do spalarni. Nie chciał płacić za wywóz śmieci, a mieszkaliśmy w tak ustronnym miejscu, że urząd nas z tego powodu nie ścigał.

Wiedziałam, że zwłoki się rozkładają, zaczynają gnić i śmierdzieć, więc ostrożnie umieściłam worek w komorze spalarni. Oblałam go benzyną i podpaliłam. Nie zostałam, by posłuchać, jak to się pali. Nie "on", tylko "to", ciało w domowej spalarni obok stodoły na polu przy domu, na skraju uliczki, na uboczu podrzędnej drogi.

Czasami, opisując przez telefon, gdzie mieszkamy, tata mówił: "To kawałek za kompletnym odludziem. Jak pojedziesz na odludzie i skręcisz w lewo, potem w prawo, jeszcze raz w lewo, aż dojedziesz do ronda, to zjedź drugim zjazdem".

Nie lubił gości. Oprócz Angeli, naszej lekarki, od śmierci mamy odwiedziny zdarzały się może raz na dwa lata. Ostatnio ludzie pojawiali się, kiedy trzeba było naprawić samochód albo zainstalować komputer, potem, kilka lat później, inny mężczyzna przywiózł tacie nowszy komputer i podłączył internet, a ostatni przyjechał, żeby usprawnić nasze łącze szerokopasmowe. Zostawałam wtedy w swoim pokoju.

Nigdy nie zaproponował, że nauczy mnie obsługi komputera, ale wyjaśnił mi wszystkie jego możliwości. To z telewizji wiedziałam, co mogą zrobić komputery. Mogły bombardować różne kraje. Mogły szpiegować ludzi. Mogły przeprowadzać operacje mózgu. Mogły na nowo łączyć starych przyjaciół i wrogów oraz rozwiązywać zagadki kryminalne. Ja jednak nie chciałam robić żadnej z tych rzeczy. Lubiłam telewizję, filmy dokumentalne, programy przyrodnicze i historyczne, uwielbiałam też produkcje fabularne, te osadzone w przyszłości albo w epoce wiktoriańskiej, ze wspaniałymi domami i pięknymi sukniami, a nawet te współczesne. Lubiłam oglądać ludzi, ich pełne emocji życie, namiętne romanse, nieszczęśliwe rodziny i mroczne sekrety. To chyba zakrawa na ironię, bo w prawdziwym życiu nie lubiłam ludzi. Większości ludzi.

Wolałam siedzieć w domu. Tata to rozumiał. W szkole było koszmarnie. Chodziłam na wszystkie lekcje, starałam się unikać innych dziewczyn, a potem wracałam prosto do domu. Mówili, że mam autyzm, chociaż tata psychiatra stwierdził, że na pewno nie mam. Nie należałam do żadnych kółek zainteresowań ani stowarzyszeń, pomimo błagań mamy. Na egzaminach końcowych dostałam dwie piątki, dwie czwórki i dwie trójki z przedmiotów na poziomie rozszerzonym, a ponadto zaliczyłam matematykę i irlandzki. To było dwadzieścia pięć lat temu, po czym przeprowadziliśmy się ponownie, do jednopiętrowego domku na końcu małej uliczki, półtora kilometra za wioską Carricksheedy.

Cotygodniowe wyprawy na zakupy to zawsze była udręka. Czasami udawałam głuchą, żeby uniknąć rozmowy, ale i tak słyszałam komentarze uczniów. "O, idzie, Dziwna Sally Diamond, ten dziwoląg". Tata mówił, że nie ma w tym złośliwości. Dzieci są wredne. W większości. Cieszyłam się, że nie jestem już dzieckiem. Byłam czterdziestodwuletnią kobietą.

Na poczcie odbierałam emeryturę taty i mój zasiłek z tytułu długotrwałej choroby. (...) Odbierałam też korespondencję taty, bo on nie chciał, żeby listonosz wtykał nos w nasze sprawy. Pani Sullivan, kierowniczka poczty, krzyczała: "Jak się miewa twój tata, Sally?". Może myślała, że umiem czytać z ruchu warg. Kiwałam głową i lekko się uśmiechałam, ona patrzyła na mnie ze współczuciem, jakby wydarzyła się jakaś tragedia, a potem szłam do wielkiego warsztatu Texaco. Robiłam zakupy na cały tydzień i wracałam do domu, odprężając się, gdy skręcałam w uliczkę. Droga w obie strony nigdy nie zajmowała mi więcej niż godzinę.

Kiedy tata czuł się dobrze, pomagał rozpakowywać zakupy. Codziennie jadaliśmy trzy posiłki. Gotowaliśmy dla siebie nawzajem. Ja przygotowywałam dwa posiłki, a on jeden, ale nakład pracy był taki sam. Zamienialiśmy się obowiązkami, gdy wiek zaczął dawać mu się we znaki. Ja odkurzałam, a on opróżniał zmywarkę. Ja prasowałam i wynosiłam śmieci, a on sprzątał kabinę prysznicową.

A potem przestał wychodzić ze swojego pokoju, recepty wypisywał coraz bardziej drżącą ręką i już tylko skubał jedzenie. Pod koniec jadł wyłącznie lody. Czasami karmiłam go nimi, gdy za bardzo trzęsły mu się ręce, i zmieniałam mu pościel w dni, kiedy nie panował już nad sobą i nie zdążał do nocnika schowanego pod łóżkiem, który opróżniałam każdego ranka i przemywałam środkiem odkażającym. Obok łóżka miał dzwonek, ale z kuchni na tyłach go nie słyszałam, a w ostatnich dniach był już za słaby i nie mógł go podnieść.

– Jesteś dobrą dziewczynką – mówił z trudem.

– Jesteś najlepszym tatą – odpowiadałam, choć wiedziałam, że to nie do końca prawda. Ale kiedy to powtarzałam, on się uśmiechał. Mama nauczyła mnie tak mówić. Najlepszym tatą był ten w Domku na prerii. I do tego przystojnym.

Mama często prosiła mnie, żebym grała w taką grę w swojej głowie. Miałam sobie wyobrażać, co myślą inni ludzie. Ciekawa rzecz. Czy nie łatwiej ich zapytać, co myślą? I czy to w ogóle moja sprawa? Ja wiem, co myślę. I mogę wykorzystać wyobraźnię do udawania różnych rzeczy, które mogłabym robić, jak ludzie w telewizji, do rozwiązywania spraw kryminalnych i przeżywania namiętnych romansów. Ale czasami staram się myśleć, co widzą mieszkańcy wioski, kiedy na mnie patrzą. Z magazynu, który kiedyś czytałam w poczekalni u Angeli, wynika, że mam jakieś trzy kilo nadwagi jak na swój wzrost, czyli metr siedemdziesiąt dwa centymetry. Angela roześmiała się, gdy pokazałam jej to pismo, ale zachęciła mnie, żebym jadła więcej owoców i warzyw, a mniej węglowodanów. Włosy mam długie i kasztanowe, ale upinam je w luźny kok, trochę poniżej czubka głowy. Myję je raz w tygodniu w wannie. Przez resztę tygodnia zakładam czepek i biorę szybki prysznic.

Chodzę w jednej z czterech spódnic. Mam dwie na zimę i dwie na lato. Mam siedem bluzek, trzy swetry i kardigan, i zostało mi jeszcze dużo ubrań po mamie, sukienki i kurtki, wszystkie dobrej jakości, chociaż stare. Mama lubiła jeździć na zakupy ze swoją siostrą, ciocią Christine, do Dublina dwa lub trzy razy w roku "na wyprzedaże". Tata tego nie pochwalał, ale ona mówiła, że swoje pieniądze będzie wydawać tak, jak jej się podoba.

Nie noszę staników. Są niewygodne i nie rozumiem, dlaczego tak wiele kobiet się przy nich upiera. Kiedy ubrania się niszczyły, tata kupował mi używane przez internet, z wyjątkiem bielizny. Ta zawsze była nowa. "Nie cierpisz zakupów i nie ma sensu marnować pieniędzy" – mawiał.

Moja skóra jest jasna i czysta. Mam kilka zmarszczek na czole i wokół oczu. Nie noszę makijażu. Tata kupił mi kiedyś trochę kosmetyków i zachęcił do ich wypróbowania. Dzięki mojej dobrej przyjaciółce telewizji i reklamom wiedziałam, co z nimi zrobić, ale z uczernionymi oczami i ustami pomalowanymi różową szminką nie przypominałam samej siebie. Tata się ze mną zgodził. Podpowiadał mi różne opcje, lecz wyczuł mój brak entuzjazmu i więcej o tym nie rozmawialiśmy.

Wydaje mi się, że mieszkańcy wioski widzą czterdziestodwuletnią głuchą kobietę, która chodzi pieszo, a od czasu do czasu jeździ starym fiatem. Pewnie zakładają, że nie mogę pracować z powodu głuchoty i dlatego dostaję zasiłek. Dostaję zasiłek, ponieważ tata powiedział, że jestem społecznie niedostosowana.

Dodaj artykuł do:
(dodano 25.05.24, autor: blackrose)
Dział literatura
Logowanie
Po zalogowaniu będziesz mieć możliwośc dodawania swojej twórczości, newsów, recenzji, ogłoszeń, brać udział w konkursach, głosować, zbierać punkty... Zapraszamy!
REKLAMA
POLECAMY

NEWSLETTER

Pomóż nam rozwijać IRKĘ i zaprenumeruj nieinwazyjny (wysyłany raz w miesiącu) i bezpłatny e-magazyn.


Jeśli chcesz otrzymywać newsletter, zarejestruj się w IRCE i zaznacz opcję "Chcę otrzymywać newsletter" lub wyślij maila o temacie "NEWSLETTER" na adres: irka(at)irka.com.pl

UTWORY OSTATNIO DODANE
RECENZJE OSTATNIO DODANE
OGŁOSZENIA OSTATNIO DODANE
REKOMENDOWANE PREMIERY
1
Bruce Liu
2
Orden Ogan
3
Tomasz Stańko, Marcin Wasilewski, Sławomir Kurkiewicz, Michał Miśkiewicz
4
Lindsey Stirling
5
Yellow Horse
6
Sade
7
MARCIN
8
Imagine Dragons
9
Mandoki Soulmates
10
Renata Przemyk
1
Sebastian Fabijański
2
Katarzyna Baraniecka
3
Marta Górnicka
4
Gabriel Collet
5
Jakub Roszkowski
6
Robert Talarczyk
7
reż. Mariusz Treliński
8
Beth Henley / reż. Jarosław Tumidajski
9
Gabriela Zapolska
10
Opera Krakowska w Krakowie
REKLAMA
ZALINKUJ NAS
Wszelkie prawa zastrzeżone ©, irka.com.pl
grafika: irka.com.pl serwis wykonany przez Jassmedia