Poniżej możecie zapoznać się z fragmentem "Echidny".
Przesłuchania pozostałych gości dały równie mało. Nikt niczego nie widział i niczego nie słyszał. Nawet para oddająca się rozrywkom w sypialni Ity – „byliśmy zbyt zajęci”. Dopiero rozmowa z doktorem Breesterem przyniosła jakieś punkty zaczepienia.
Doktor Breester mieszkał (i przyjmował) w kamienicy przy rynku. Wysoka, wyłożona marmurem klatka schodowa ze spiralnymi szerokimi schodami powitała ich chłodem kamienia i lekkim półmrokiem. W rzucanym przez wąskie okno słupie światła wirowały drobinki kurzu, lśniące niczym kryształy. Marika patrzyła z uśmiechem, jak Jordan wyciągnął dłoń, by dotknąć tych magicznych pozostałości czaru chłodzącego. Pierwszy raz od kilku dni poczuła się nieswojo. Łatwo przyzwyczajała się do upałów i choć jej ludzkie ciało zwykle nie najlepiej je znosiło, to ukryte pod skórą łuski domagały się słońca, światła i ciepła. Chłód kamienicy pogłębiał dysonans między przyjemnością człowieka a dyskomfortem węża.
Mieszkanie doktora było ciepłe. Brązy i ceglaste czerwienie, pluszowe i skórzane kanapy stworzone dla komfortu i wypoczynku. Na ścianach ekspresjoniści snuli opowieści kolorów i kształtów. Wolała impresjonizm. Podeszła do wielkiego, angielskiego kominka. Stało na nim mnóstwo zdjęć, głównie dzieci o różnych kolorach skóry i w najróżniejszym wieku. Uniosła nieco brew na widok zdjęcia doktora w towarzystwie dwóch karmiących mam.
– Proszę się nie przejmować. To w większości rodzina mojej byłej żony, przemili ludzie, choć nie do końca rozumieją, czemu się rozstaliśmy.
– A rozstaliście się państwo, bo? – spytał z wyuczonym brakiem dyskrecji Jordan, moszcząc się w czerwonym fotelu.
– Jestem gejem. Moja żona jest kobietą. Powiedzmy, że mieliśmy konflikt zainteresowań. – Breester nie brzmiał jak ktoś, kto ma za sobą zły rozwód.
– Chcemy spytać o piątkowy wieczór, osiemnastego czerwca. Jak rozumiem, był pan tego dnia na imprezie u Ity Tait? – Marika nie marnowała czasu.
– Tak, nigdy nie opuszczam jej imprez, są… barwne.
Preston Breester był niewysokim mężczyzną, może nawet krępym, ale coś w jego postawie i zachowaniu sprawiało, że wydawał się większy. Marika próbowała dyskretnie złapać nić zapachu – środki dezynfekujące, słodki zapach porcelany i jakiegoś płynu po goleniu. Niczego dziwnego, nieludzkiego. Jeśli nawet w jego drzewie genealogicznym były istoty nadnaturalne, to raczej nie takie, które Marika by rozpoznawała.
– Może to potwierdzić Peter Simms, wyszliśmy razem. To znaczy nie razem „razem”, ale o tej samej porze – mówił, nalewając wodę do wysokich szklanek.
– Czy widział pan coś dziwnego podczas tej imprezy?
Breester się zamyślił.
– Właściwie to nie. Chociaż, jak o tym pomyślę…
– Tak? – Jordan pochylił się lekko w stronę Breestera, jego ręka drgnęła, jakby chciał ją położyć na kolanie mężczyzny. Oczywiście jakikolwiek kontakt fizyczny był wykluczony, nie chcieli potem oskarżeń o molestowanie, ale Jordan był zdolnym przesłuchującym – ten drobny gest zyskał mu w oczach Breestera opinię współczującego i zaangażowanego słuchacza.
– Wydawało mi się, że ktoś wychodził z garderoby Ity. Ale to niemożliwe, zawsze ją zamyka… Kiedyś, na początku naszej znajomości, ktoś zniszczył przepiękny koronkowy szal, od tej pory cenne i osobiste rzeczy są w garderobie, a ta jest zamknięta na klucz – opowiadał gospodarz spokojnie i z namysłem.
– A jednak widział pan kogoś?
– Nie jestem pewien…
Peter gdzieś zniknął, więc Preston postanowił go odszukać i przy okazji zahaczyć o łazienkę. Gdy wchodził na piętro, usłyszał trzask zamykanych drzwi, a gdy pokonał ostatnie stopnie, zauważył dziewczynę, która trzymała dłoń na klamce drzwi od garderoby. W korytarzu panował kojący półmrok. Zwykle korytarz rozjaśniało światło wpadające z otwartych drzwi, dziś jednak wszystko było zamknięte. Odruchowo pstryknął włącznikiem i zdziwił się przelotnie, gdy w odpowiedzi zapaliła się lampka nad drzwiami garderoby. Jasne włosy dziewczyny złapały nikły blask jarzeniówki i na chwilę rozbłysły niczym obsypane rdzą złoto, ale niecierpliwe palce przesunęły się pośród pasm i kolor znikł.
– Tam proszę nie wchodzić – powiedział szybko, a dziewczyna cofnęła rękę i spojrzała na drzwi, jakby dopiero teraz je zauważyła.
– Szukałam łazienki i zdziwiłam się, że drzwi są zamknięte.
– Pani pierwszy raz u Ity? Pokażę pani, gdzie iść. – Poprowadził ją kilka kroków w głąb korytarza i wskazał drzwi po przeciwnej stronie. – Łazienka.
Odwrócił się, by sprawdzić drzwi garderoby, ale wtedy właśnie mignęła mu ruda grzywa Petera i zapomniał o wszystkim.
– Traktuje pan pana Simmsa dość poważnie, prawda? – spytała cicho Marika. Widywała już takie spojrzenia, pełne tęsknoty i pragnienia. Bywało w przeszłości i tak, że takie spojrzenia kierowano w jej stronę.
– Tak. Choć Pete widzi we mnie jedynie kochającego przebieranki pajaca. – Wypielęgnowane dłonie zacisnęły się na połach błękitnego szlafroka.
– Czy może pan opisać tę dziewczynę? –zadając to pytanie, Jordan postukał długopisem w notes. Ten drobny gest zdawał się być bez znaczenia, ale zdradził Marice zdenerwowanie partnera.
– To może być trudne, bo korytarz nie jest zbyt dobrze oświetlony, szczególnie gdy drzwi są pozamykane. Była mojego wzrostu, miała długie, jasne włosy, nie wiem, czy blond, czy rude, była ładna, jakby nieśmiała. Oczy szerzej rozstawione niż u Ity, niewielki nos i usta, te oczy wyglądały, jakby zajmowały jej pół twarzy. Piękny makijaż. Scott państwu więcej powie, przyszli razem.
– Scott? Nie mamy na liście nikogo o tym imieniu.
– Nie wiem, jak się naprawdę nazywa, ma jakieś takie dziwne szkockie czy inne imię. Nie pamiętam, nie pomogę państwu.
Wyglądał na szczerze zakłopotanego faktem, że czegoś nie pamięta. Marika nawet zanotowała „wygląda na podejrzanie pomocnego”, jednak nie mogła się przekonać do tego, by uznać Prestona za winnego. Może dlatego, że w pluszowym błękitnym szlafroku narzuconym na jednorożcowe onesie nikt nie wyglądał na perfidnego złoczyńcę.
*
Przyglądała się Jordanowi flirtującemu z Fey i sączyła gorzkie, lukrecjowe latte. To była dziwaczna sprawa. Ktoś zupełnie celowo wprosił się na przyjęcie do panny Tait, ukradł foczą skórę i nikt go nie zauważył.
Na pewno śledztwa nie ułatwiał fakt, że skóra mogła wyglądać jak koronkowy płaszcz, zamszowy płaszcz, chusta bądź kurtka – wyróżniał ją tylko kolor, ciepły, lekko karmelowy brąz z o ton ciemniejszymi cętkami.
– Niezbyt pomocne, wiem – mówiła z desperacją Ita Tait. – Najgorsze, że cętki widać, dopiero jak się wie, czego szukać.
Od zaginięcia skóry nie minęło zbyt wiele czasu, zaledwie tydzień, ale pod oczami Ity rysowały się wyraźne cienie. Żadne z nich nie wiedziało, ile czasu musi faktycznie minąć, by selkie zaczęła poważnie słabnąć i chorować. Wyglądało jednak na to, że mają coraz mniej czasu. Jeśli skóra się nie znajdzie, Itę czeka nieuchronna śmierć. A może… Marika próbowała odrzucić tę myśl, ale ta powracała jak namolna mucha. Może właśnie o to chodziło? O śmierć. Choć przecież w takim przypadku skórę było tak łatwo zniszczyć.
– Fey mówi… – Jordan dosiadł się do stolika. Przez moment błysnęło jej, że muszą być już na zaawansowanym etapie zalotów, skoro Jordan zaczyna zdanie od „Fey mówi”. Uśmiechnęła się. – Że zna uzdrowiciela, który może pomóc Icie, jeśli nie odzyskamy płaszcza. Nazywa się… – Zerknął na trzymaną w ręku kartkę. – Miach Dannan.
– Fey dała ci namiary na Miacha? – Marika patrzyła na partnera z niedowierzaniem. Jeden z prawdziwych Sidhe, najlepszy i najbardziej poszukiwany uzdrowiciel, i faeristka tak po prostu daje jego namiary Jordanowi?! – Czy ty wiesz, kto to jest?
– Fey mówi, że to po prostu lekarz.
Marika spojrzała na Fey, która wpatrywała się w nią tymi swoimi oczami, które lśniły głębią i tajemnicą.
– Wiesz, Mari… moja matka sypia z kelpie, a Taog zawsze lubił opowiadać mi historie na dobranoc.
A ona tańczyła wokół niego jak wokół komendanta Harta…
– Co właściwie wiesz? – spytała zmęczonym głosem; ten upał, ta sprawa i teraz jeszcze Jordan.
– Dość sporo. Wiem o tobie, choć nie wiem, czym dokładnie jesteś. Wiem o naszej pannie Tait. Ona akurat jest selkie, prawda? – W głosie Jordana czaiły się śmiech i lekka kpina.
Postanowiła odpłacić mu pięknym za nadobne.
– Echidna. – Teraz to ona uśmiechnęła się leciutko, pozwalając, by na skroni zatańczyły jej zielono-złote łuski, ale Jordan nie patrzył na nią.
– Trochę niemożliwe. Echidnie tak strasznie nie zależałoby na skórze, zresztą ostatnią zabił Argos…
Nie chciała myśleć o Argosie. Ani o żelaznych grotach wbitych w zakrwawione łuski.
– Nie, Ita Tait na pewno jest selkie. – Pewność siebie Jordana byłaby urocza, gdyby Marika tak właśnie myślała o swoim partnerze. Ale jej na myśl przychodziły zupełnie inne słowa.
Zaśmiała się więc tylko. Ktoś otworzył drzwi Kręgu i do środka wlało się niczym lawa rozżarzone powietrze, które kłuło w płuca i paliło w gardle. I tak straszliwie kusiło. Postanowiła chwilowo nie dyskutować o tym, co wie, a czego o nadnaturalnym nie wie Jordan.
– Musimy się dowiedzieć, kim jest ten cały Scott i pogadać z jego dziewczyną. Może coś wiedzą.
Utwór | Od |
1. Inne historie | gaba |
Utwór | Od |
1. W bezkresie niedoli | ladyfree |
2. było, jest i będzie | ametka |
3. O Tobie | ametka |
4. Świat wokół nas | karolp |
5. Kolekcjonerka (opko) | will |
6. alchemik | adolfszulc |
7. taka zmiana | adolfszulc |
8. T...r | kid_ |
9. przyjemność | izasmolarek |
10. impresja | izasmolarek |
Utwór | Od |
1. Sprzymierzeniec | blackrose |
2. Podaruję Ci | litwin |
3. test gif | amigo |
4. Primavera_AW | annapolis |
5. Melancholia_AW | annapolis |
6. +++ | soida |
7. *** | soida |
8. Góry | amigo |
9. Guitar | amigo |
10. ocean | amigo |
Recenzja | Od |
1. Zielona granica | irka |
2. Tajemnice Joan | wanilia |
3. Twój Vincent | redakcja |
4. "Syn Królowej Śniegu": Nietzscheańska tragedia w świecie baśni | blackrose |
5. Miasto 44 | annatus |
6. "Żywioł. Deepwater Horizon" | annatus |
7. O matko! Umrę... | lu |
8. Subtelność | lu |
9. Mustang | lu |
10. Pokój | martaoniszk |