Rozdział ósmy
Przecisnęli się przez ciżbę i usiedli przy stoliku z tabliczką: REZERWACJA. Jeden z nich skinął ręką i wietnamska kelnerka ubrana w ao dai błyskawicznie przyniosła im na tacy butelkę Jacka Danielsa i trzy szklanki. Najniższy z trójki, z rudawymi włosami i rzadkimi wąsami, odrzucił głowę do tyłu i zawył jak wilk.
Nowo przybyli wyglądali raczej na studentów Berkeley czy kowbojów niż oficerów marynarki.
– Nowy dywizjon. Seawolves*. Lekka helikopterowa eskadra szturmowa, lotnicze wsparcie bojowe Marynarki Wojennej. W marynarce potrzebowali pilotów śmigłowców, więc w zeszłym roku wybrali kilku pilotów myśliwców, zwerbowali ochotników i nauczyli ich latać na śmigłowcach. Może wydają się aroganccy i niesubordynowani przez te włosy i ubranie, ale oni naprawdę ciężko harują. Wykonują dla nas wiele ewakuacji medycznych poza godzinami służby. Jeżeli wezwiesz chłopaków z Seawolves, a oni akurat nie walczą z Wietkongiem, na pewno się stawią – zamilkł na chwilę.
– Myślałem o tobie, McGrath – oznajmił, zmieniając ton na oficjalny.
Wyglądał teraz i brzmiał jak każdy ruszający na podryw chirurg. Gdyby na jego miejscu był ktoś inny, bez wahania parsknęłaby śmiechem.
– Czyżby?
– Wystarczy tego dekowania się.
– Dekowania?
– Na neurologii. Wiem od twojej damskiej ekipy, Ethel i Barb, że jesteś gotowa do awansu.
– Och.
– Kapitan Smith uważa, że zrobiłaś niesamowite postępy. Według jego słów nigdy nie miał tak szybko uczącej się praktykantki.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Smith nigdy jej nie pochwalił.
– Mówi też, że masz dużo empatii, ale to już wiedziałem.
– No...
– Sama powiedz... Przyjechałaś do tego piekła zmieniać bandaże czy ratować życie?
– Cóż... panie doktorze, takie postawienie sprawy nie wydaje mi się uczciwe.
– Jamie – poprawił ją. – Na miłość boską, McGrath, Jamie.
– No więc, Jamie. Nie sądzę, że to sprawiedliwe. Zakażenia oportunistyczne mogą...
– Pracuj ze mną na chirurgii. Patty Perkins kończy się kontrakt. Potrzebuję kogoś na jej miejsce.
– Nie jestem aż taka dobra – stwierdziła. – Weź Sarę z oparzeniowego.
– Chcę ciebie, McGrath.
Usłyszała w tej deklaracji więcej niż należało, by odezwał się dzwonek alarmowy.
– Jeżeli to ma być sposób na przespanie się ze mną...
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Och, chętnie bym się z tobą przespał, McGrath, ale nie o to tu chodzi.
– Nie jestem aż taka dobra. Serio.
– Będziesz, jak trafisz do mnie. Słowo skauta.
– Byłeś skautem?
– A gdzie tam. Nadal nie pojmuję, co tutaj robię. Chyba za dużo długów i zbyt wiele wojennych opowieści. Od taty usłyszałem, że jestem głupcem. No, ale znalazłem się tutaj i będę tu jeszcze przez siedem miesięcy. Potrzebuję bystrej pielęgniarki do współpracy.
Frankie ogarnął lęk na myśl o masowych ofiarach, o tym, że może nie sprostać, no i jak utrzyma Jamiego na dystans. Z drugiej strony siedziała tutaj prawie dwa miesiące i chociaż było ciężko, czas szybko płynął. Na neurologii już niczego więcej się nie nauczy. Jeżeli rzeczywiście kocha pielęgniarstwo i chce się rozwijać, czas na kolejny krok.
– Zgoda, kapitanie Callahan. Złożę podanie o przeniesienie na chirurgię.
– Świetnie.
Wydawał się bardzo z siebie zadowolony. Jak podejrzewała, tym błyskiem w oku musiał uwieść wiele kobiet. Nie, Frankie nie zamierza zostać kolejną zdobyczą, choć prawdę mówiąc, pociągał ją. I była gotowa się założyć, że dobrze o tym wiedział.
W dniu pierwszego dyżuru w sali operacyjnej, zanim weszła do blaszanego baraku, przystanęła przed wejściem obłożonym workami z piaskiem i wzięła głęboki oddech.
Chaos. Jaskrawe światła, ogłuszająca muzyka, polecenia wywrzaskiwane przez lekarzy, sanitariuszy i pielęgniarki, jęki rannych. Dostrzegła Jamiego. Szedł do niej w poplamionym krwią fartuchu i maseczce na twarzy. Wszędzie krew, na ścianach, podłodze, na twarzach. Kapała, tryskała, zbierała się w kałuże. Patty Perkins w zakrwawionym uniformie odepchnęła ją na bok.
– Zawadzasz, McGrath! – wrzasnęła.
Frankie zatoczyła się na ścianę, akurat gdy dwóch sanitariuszy weszło do środka z noszami. Siedział na nich żołnierz, prawie dzieciak.
– Gdzie są moje nogi? – krzyczał.
– Po prostu oddychaj, McGrath – poradził Jamie, lekko dotykając łokciem jej ramienia. Podniosła głowę, zobaczyła nad maseczką jego zmęczone oczy. Obok nich przetoczyły się nosze transportowe. Leżał na nich mężczyzna z odsłoniętymi jelitami. Obok noszy biegła Barb.
– Wieziemy go z przedoperacyjnej.
Frankie patrzyła na krwawy szlak za noszami, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
– Dobra, McGrath. Wiesz, co to DPC*, tak? – zapytał Jamie.
Nie mogła skojarzyć tego skrótu.
– Skup się, McGrath.
Wiedziała, oczywiście, wiedziała. Tygodniami opatrywała takie rany.
– Odroczone zamknięcie. Rany muszą zostać oczyszczone. Dopiero później je zamykamy, żeby zapobiec zakażeniu.
– Tak jest. Idziemy.
Szła przez salę operacyjną. Mniej więcej w połowie drogi zorientowała się, że Jamie idzie tuż za nią. Podprowadził ją do młodego mężczyzny leżącego na noszach transportowych.
– Tutaj zabieg D i I. Debridement i irygacja. To rana odłamkowa. Musimy zatrzymać krwawienie, usunąć odłamki metalu i wyciąć martwą tkankę. Następnie przeprowadzimy irygację roztworem soli. Pomożesz mi?
Potrząsnęła głową. Wpatrywał się w nią przez chwilę.
– Spójrz na mnie – powiedział łagodnie.
Powoli wypuściła powietrze i zadarła głowę.
– Odwagi, McGrath. Dasz radę. Odwagi.
– Tak, jasne – skłamała. – Naturalnie.
Przez następnych sześć godzin drzwi do sali szóstej wielokrotnie gwałtownie się otwierały, gdy pielęgniarze i sanitariusze przywozili rannych z przedoperacyjnego. Dowiedziała się, że taką sytuację nazywano tutaj nawałem. Stała teraz przy stole operacyjnym naprzeciwko Jamiego. Oboje mieli fartuchy, czepki i rękawiczki. Pomiędzy nimi leżał młody sierżant postrzelony w klatkę piersiową z niewielkiej odległości. Po prawej stronie Frankie leżały na tacy narzędzia i materiały chirurgiczne.
– Kleszczyki – odezwał się Jamie. Dał Frankie moment na przyjrzenie się instrumentom na tacy. – Obok rozwieracza – podpowiedział. – Widzisz?
Skinęła głową, podała kleszczyki i patrzyła oczarowana, jak zamyka żyłę głęboko w klatce.
– Zacisk.
Odebrał go od niej i skupił się na pracy.
O dziesiątej wieczorem Frankie, cała we krwi, ledwo trzymała się na nogach.
– Koniec – oznajmił Jamie, odchodząc od stołu.
– Ostatni pacjent! – powiedziała Barb i podkręciła radio, w którym leciała piosenka Jima Morrisona. Nucąc, przeszła przez salę i stanęła przed Frankie i Jamiem. – I jak tam moja dziewczynka? – zwróciła się do chirurga.
Jamie popatrzył na Frankie.
– Świetnie sobie radziła.
– A mówiłam ci, że będzie dobrze – Barb pochwaliła przyjaciółkę i trąciła ją biodrem w bok.
Dołączyła do nich Patty.
– Dobra robota, Frankie. Tylko patrzeć, jak zostaniesz gwiazdą. – Zarzuciła ramię na szyję Barb. – Klub oficerski?
Barb ściągnęła maseczkę.
– Jasne. Dołączysz, Frankie?
Śmiertelnie zmęczona ledwo kiwnęła głową. Barb i Patty objęte ramionami wyszły na zewnątrz. Jamie ściągnął maseczkę i polecił sanitariuszowi przewieźć pacjenta na salę pooperacyjną. Teraz zostali sami z Frankie.
I jak? – zapytał, patrząc na nią z uwagą.
Wiedziała, że to, co czuła tego wieczoru, w jakimś sensie było dla niego istotne.
– Długa droga przede mną – podsumowała. – Ale tak – dodała, uśmiechając się do niego.
– Dzięki nam ci chłopcy wracają do swoich rodzin. To jedyna rzecz, która się liczy. – Podszedł bliżej. – Chodź, postawię ci drinka.
– Ja właściwie nie piję.
– W takim razie ty mi postawisz.
Gdy zrzucili fartuchy, czepki i rękawiczki, wziął ją za rękę i wyprowadził z sali operacyjnej. Idąc, czuła, że się ku niemu przechyla. Nigdy nie miała prawdziwego chłopka, nigdy się nie kochała. W tamtym świecie chyba najbardziej się liczyło, że jest się dobrze ułożoną dziewczyną i daje się rodzicom powody do dumy, jednak koszmar, jaki tutaj codziennie oglądała, sprawiał, że zasady kulturalnego społeczeństwa wydawały się nieistotne.
Oczywiście w klubie oficerskim było już tłoczno. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych i przybitych po dzisiejszym "nawale". A teraz po pracy szukali odprężenia. Ethel samotnie siedziała przy stoliku i paliła papierosa. Barb na prowizorycznym parkiecie ledwo się poruszała do muzyki w ramionach jakiegoś mężczyzny. Wyglądało to bardziej na wzajemne podtrzymywanie się w pionie niż na taniec. Jakiś gość siedzący w narożniku brzdąkał na ukulele.
Jamie odprowadził Frankie do stolika Ethel i wysunął krzesło, na które ona praktycznie opadła. Potem poszedł do baru po drinki.
– I jak? – zapytała Ethel, podając jej papierosa. Frankie wzięła go i odpaliła od papierosa Ethel.
– Nikogo nie zabiłam.
– Kurde, Frank, trafił ci się piękny pierwszy dzień w sali operacyjnej. Triaż był bezwzględny. Wietkong potwornie poharatał chłopaków. Żaden z wyczekujących nie przeżył.
Przez moment potrzymała dłoń Frankie, pocieszając w ten sposób i ją, i siebie.
– Dzisiaj tutaj nie wysiedzę – oznajmiła, wstając. – Wracam na kwaterę, potrzebuję ciszy. Może napiszę list do taty. A ty?
Frankie obejrzała się na Jamiego, akurat wracał od baru z drinkami.
– Jamie jest...
– Żonaty.
Podniosła oczy na Ethel.
– Żonaty? Jak to? Nigdy nie wspominał...
Ethel dotknęła jej ramienia.
– Uważaj, Frank. Nie wszystko, czego świat uczy kobiety, jest kłamstwem. Nie chcesz zepsuć sobie reputacji. Wiem, jestem taką sobie przeciętną baptystką i daleko mi do prawienia kazań, ale niektóre rzeczy po prostu pozostają prawdziwe, bez względu na to, jak zmienia się świat. Dobrze się zastanów, z kim idziesz do łóżka.
Frankie odprowadziła Ethel wzrokiem. Chwilę później Jamie usiadł przy stoliku, dosunął się z krzesłem do Frankie i podał jej Frescę.
– Wziąłem to dla ciebie, chociaż zdecydowanie zalecałbym whiskey.
– Tak? – Sączyła letni napój.
– W Sajgonie jest hotel – zaczął. – The Caravelle. Ma uroczy bar na dachu. Spodobałoby ci się tam. Miękkie łóżka. Czysta pościel.
Odwróciła się do niego.
– Wiesz co, powinieneś nosić obrączkę.
Jego uśmiech przybladł.
– McGrath...
– Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
– Sądziłem, że wiesz. Wszyscy wiedzą.
– Jak ma na imię twoja żona?
Westchnął.
– Sarah.
– Masz dzieci?
– Jedno – odpowiedział po chwili. – Davy’ego.
Frankie na moment zamknęła oczy.
– Masz ich zdjęcie?
Sięgnął po portfel i wyjął fotografię wysokiej, szczupłej kobiety z natapirowanymi włosami. Trzymała na rękach chłopczyka z ciemnoblond włosami, pulchnymi policzkami i nogami jak paróweczki. Odłożył zdjęcie. Między nimi zawisła cisza nasycona rozczarowaniem Frankie.
– To... nie musi mieć nic wspólnego z... tym. Z nami. Tutaj.
– Rozczarowujesz mnie – oznajmiła.
– Ja...
– Jamie, nie opowiadaj mi kłamstw. Szanuj mnie, proszę. Wierzę w takie staromodne rzeczy jak miłość i uczciwość. I przysięgi. – W paru łykach dopiła Frescę, czując, jak bąbelki gazu drażnią jej gardło, i wstała od stolika. – Dobranoc.
– Nie uciekaj, McGrath. Będę dżentelmenem. Słowo skauta.
– Zdaje się ustaliliśmy, że nigdy nie byłeś skautem.
– No – przyznał. – Ale dziś wieczorem potrzebuję obecności przyjaciółki.
Znała to uczucie. Zastanawiała się, czy to zdjęcie dziecka odebrało mu uśmiech i wprawiło w smutny nastrój. Powoli usiadła obok niego. Prawdę mówiąc, lubiła go; może za bardzo, a może ona, tak samo jak on, potrzebowała dziś przyjaciela.
– Jak długo jesteś żonaty?
– Cztery lata. – Zapatrzył się w swoją szklankę. – Ale...
– Ale co? – podchwyciła, wiedząc, że to niebezpieczne pytanie. Byli daleko od domu, w niewyobrażalnie kruchym świecie. Samotni.
– Sarah zaszła w ciążę, gdy kochaliśmy się po raz pierwszy. To się stało na prywatce w akademiku. Ona była wtedy na ostatnim roku, ja studiowałem medycynę. Nigdy nie planowaliśmy się pobrać.
– I...
– Jestem porządnym facetem, McGrath.
Patrzyła na niego, czując się dziwnie samotna. Jakby szansa przepadła, zanim jeszcze Frankie dowiedziała się o jej istnieniu.
– A ja porządną dziewczyną.
– Wiem.
Znowu między nimi zapadła cisza. Frankie zmusiła się do uśmiechu.
– Sarah musi być świętą, skoro znosi takiego dupka jak ty.
– Jest – przyznał, patrząc na nią smętnie. – Jest.
Utwór | Od |
1. Inne historie | gaba |
Utwór | Od |
1. W bezkresie niedoli | ladyfree |
2. było, jest i będzie | ametka |
3. O Tobie | ametka |
4. Świat wokół nas | karolp |
5. Kolekcjonerka (opko) | will |
6. alchemik | adolfszulc |
7. taka zmiana | adolfszulc |
8. T...r | kid_ |
9. Twoja opowieść o mnie | o.laf |
10. przyjemność | izasmolarek |
Utwór | Od |
1. Sprzymierzeniec | blackrose |
2. Podaruję Ci | litwin |
3. test gif | amigo |
4. Primavera_AW | annapolis |
5. Melancholia_AW | annapolis |
6. +++ | soida |
7. *** | soida |
8. Góry | amigo |
9. Guitar | amigo |
10. ocean | amigo |
Recenzja | Od |
1. Zielona granica | irka |
2. Tajemnice Joan | wanilia |
3. Twój Vincent | redakcja |
4. "Syn Królowej Śniegu": Nietzscheańska tragedia w świecie baśni | blackrose |
5. Miasto 44 | annatus |
6. "Żywioł. Deepwater Horizon" | annatus |
7. O matko! Umrę... | lu |
8. Subtelność | lu |
9. Mustang | lu |
10. Pokój | martaoniszk |